Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

sobota, 10 lutego 2018

O zmaganiach z przepowiednią.

"444" Maciej Siembieda 6/10


Tajemnica goni tajemnicę; przemieszczamy się w czasach historycznych w szalonym tempie i w przeróżnych kierunkach; nieustannie wprowadzani nowi bohaterowie dodają do opowieści kolejne wątki o wielkim znaczeniu zarówno dla polskich jak i ogólnoświatowych zmian religijnych, politycznych i ustrojowych. Jednym słowem dzieje się wiele, tak wiele, że skończyłam czytać tę niezwykle rozpędzoną, gnającą przez wieki opowieść zmęczona, z poczuciem chaosu i bez odpowiedzi na pytanie do czego dążył autor. A nawet z pytaniem czy ta sensacja była sensacją historyczną, czy może romantyczną, czy może jednak opartą na faktach sensacją science fiction?

Proroctwo opisane w powieści miało głosić, że co 444 lata świat stanie przed szansą połączenia w zgodnym współistnieniu dwóch największych religii świata - chrześcijaństwa i islamu. I skoro w swych opowieściach autor doprowadza nas aż do roku 2332, łatwo się domyślić, że bardzo wiele ma nam do przekazania o tym kto, dlaczego i w jaki sposób nie zdołał do tego pojednania doprowadzić. Na szczęście wydarzenia wiąże jedno (!) bractwo islamskie broniące wyższości swej religii oraz nieustanny powrót ku Polsce (co akurat autorowi bardzo się chwali).

Dostajemy bardzo dobrą, wysmakowaną opowieść główną, przedstawiającą wycinek losów zdolnego, sympatycznego prokuratora IPNu (oraz niestety nieustanne powroty do wspomnień nie zawsze związanych z głównym wątkiem). Pan prokurator Kania z uporem i nie zawsze wystarczającą wytrwałością, dąży do poznania zagadki obrazu Jana Matejki "Chrzest Władysława Warneńczyka" z  ukrytym w nim ponoć  kodem (na wzór i podobieństwo, o którym nie będę pisała, wszak jest oczywiste). Mamy też poznaną w trakcie owych zmagań ukochaną, oczywiście ściśle powiązaną z zagadką obrazu poprzez pracującego nad nią w przeszłości świętej pamięci (i niespodziewanej śmierci) dziadka. Oboje spleceni zostają opowieścią, która nieco rozbiega się brzmieniowo. Dyskusje, dociekania, próby odgadywania ukrytych wątków historycznych, spotkania z zaangażowanymi w nie ludźmi opisane są gładko, ze swadą, z płynnością pozwalającą z przyjemnością śledzić  kolejne poczynania bohaterów. Ale są też wątki romantyczne, niejako od niechcenia i zupełnie bez potrzeby wplecione między przygodowe opisy. Odnosi się wrażenie, że autor nie ma zdolności do ukazywania takowych scen; są one infantylne, hamują akcję, wyrzucają nasz rozpędzony wagonik z torów, którymi tak sprawnie zmierzaliśmy ku kolejnej niespodziance. 

Są też rzecz jasna, w ogromnej ilości, wątki historyczne. I przyznać trzeba, że autor dysponuje niesamowitą wiedzą reporterską i historyczną, którą splata z teoriami spiskowymi i szeptanymi domniemaniami tak zgrabnie, że osobom o mniej rozbudowanej wiedzy (w tym mojej skromnej osobie), niepodobna odgadnąć gdzie kończy się prawda a zaczyna fantazja pisarska. I tu znów pojawia się dla mnie problem pewnej niestabilności językowej. Autor ma bowiem tendencje do wpadania w, typowy przecież dla zawodu dziennikarza, reporterski styl, zarzucający nas skomplikowanymi nazwami, serią nazwisk, nazw miejscowości i tym podobnych faktów, które  zmuszają do koncentrowania się na zbędnych detalach ograniczających przyjemność podążania za wciąż bardzo ciekawą akcją. A ja proszę Państwa historię uwielbiam, ale nie podaną omalże leksykonowo.

Maciej Siembieda zdecydowanie bardzo sprawnie operuje słowem, jego polszczyzna jest zgrabna, nieprzesadnie pokolorowana (choć opisy, którymi popisuje się często w początkowych rozdziałach kolejnych części są niezwykle barwne, piękne, warte zatrzymania się). Autor niewątpliwie proponuje nam opowieść ciekawą, niezwykle pouczającą historycznie (choć jak wspomniałam trzeba jednak uparcie przypominać sobie, że także te fragmenty są w pewnej mierze fikcją literacką). Oferuje zgrabne przeskoki przez wieki i urocze zapatrzenie w znaczenie polskich, mniej lub bardziej zgodnych z prawdą historyczną, wydarzeń i postaci niezbędnych dla spełnienia proroctwa. Czego nam nie daje, to lekkość podążania za opowieścią. Rwane wątki, niestałość językowa, rozchwianie międzygatunkowe, i moim zdaniem kompletnie nieudane zakończenie, nie dające  odpowiedzi na szereg stawianych w powieści (oraz w głowach zaintrygowanych czytelników) pytań powodują, że początkowe emocjonalne podejście do świetnego skądinąd pomysłu literackiego kwitujemy lekko rozczarowaną i lekko zagubioną w chaosie oceną: dobre, można przeczytać. Ale chyba niekoniecznie trzeba. 
Może kolejny tom przygód Jakuba Kani mnie pozytywnie zaskoczy? Pozostaję z wrażeniem, że "444" to wystarczający powód by dać autorowi drugą szansę.

Wydawnictwo: Wielka Litera, 2017
Cykl: Jakub Kania (tom1)
Liczba stron: 560

4 komentarze:

  1. Hmm..... może być ciekawe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jest :) To, że dla mnie tempo było troszkę szarpane nie zmienia faktu, że to pozycja warta przeczytania, szczególnie dla miłośników historii podanej w wersji light ;)

      Usuń
  2. książka wciągająca, czyta się łatwo i ciężko się od niej oderwać. Szkoda, że czasami brakuje pomysłu autorowi i robi się przewidywalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Czasem po wtrąceniach z przeszłości miało się wrażenie, że zagubiony w teraźniejszości bohater to alter ego autora szukającego czegoś co zaskoczy czytelnika. I masz rację, nie zawsze się udawało. Ale jestem dobrej myśli co do kolejnego tomu :)

      Usuń