Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

poniedziałek, 20 maja 2019

O samowybaczeniu.

"Droga Romo"  Roma Ligocka  10/10


To nie jest książka do czytania. Tę książkę się współprzeżywa, wchłania całą sobą, mierzy własną miarą. Tę książkę się współczuje - współ-łzami i współ-śmiechem. Kręci się w niej piruety na paryskim bruki, tupie obcasami szpilek biegnąc przez rzymskie noce. Tu się oddycha, łapie w garście, tutaj się kładzie spać i zasypia w ramionach i poza nimi. Tutaj nie ma książki Romy Ligockiej, tutaj jest za rękę pociągnięcie we wnętrze autorki, siebie samej, życia.

Czasami książkę czyta się niby sprawozdanie. "Drogo Romo" to rozmowa przy serwetce haftowanej, z wykrzyknikami, łzami, szaleństwem, żalem. Trzy kobiety przy stole, a na nim mapa życia, pośród której rozkwitł jeden rok. Słodkie osiemnastoletnie życie, pełne wolności, durnych decyzji, krakowskiego spleenu i ukochania tego miasta, wyruszania w świat i powracania. Strona po stronie Roma Ligocka prowadzi rozmowę ze sobą beztrosko młodą, odpowiedzialną za to, jak potoczyło się jej dalsze życie.

Młoda Roma, piękna, pozostawiona sama w cudnym Krakowie, z mamusią pisząca listy, napominającą, z wiecznie niezadowolona przyganą, gdzieś w Wiedniu leczącą zdrowie a może i niedoskonałości polskich lat. Roma odpowiedzialna na tyle, by może tylko raz, a może wcale, pokonać wizję osiemnastoletniego macierzyństwa, do którego ani nie dorosła ani nawet dorosnąć nie chciała. Roma kwiat, Roma motyl.

Wracamy z autorka w dni i noce pełne artystycznych chwil. Patrzymy w oczy lekko sennego Hłaski, krzyczymy szybkie 'cześć' niepokornemu, uśmiechniętemu Cybulskiemu, dajemy złapać się za rękę Piotrowi Skrzyneckiemu by tworzyć z nim "Piwnicę". Kraków piękny, ukochany chwytamy w garście i wtedy gdy malujemy z Roma obrazy, przyklejamy je do ścian przed wystawą i wtedy, gdy mówi się w nim o węgierskiej krwi, na ratunek której trzeba szybko, w szpitalu nasza polską oddawać.

Później wyrzucona w świat by przemyśleć, ostudzić żar pierwszej miłości. Aż czasem zazdrość serce ściska, gdy skuterem przemierza rzymskie ulice a w Paryżu na tyle się zapomina, że tak naprawdę nie wiadomo co zrobić z nią i z jej wygasłą wizą. Ech, co za życie młode, szalone, ubrane w paryską sukienkę w kropeczki, czy raczej łezki, perełki. I w szpilki, zawsze w szpilki.

A potem Roma zakochana. Oddana, posłuszna, wyjąca z miłości i bólu. I tutaj niech skończy się opowieść. Bo nagle wszystko z rąk wypada. Tej Romie, co nawet dwudziestu lat jeszcze nie ma i nam, czytelnikom rozszalałym wraz z 'autobohaterką'. A przecież współczesna, dojrzała Roma ostrzegała. A przecież ganiła, mówiła i prosiła : nie idź tam!, nie idź w ten świat który znam, który uboleję, który upłaczę!

Naprzeciw kobiety dojrzałej stoi lustro z młodą twarzą. Teraz jest czas na zadumę, wtedy był na szaleństwo.
To nie jest książka do czytania. To jest książka do bycia. Weźcie ją ze sobą, wejdźcie w nią. Koniecznie. 

Wydawnictwo Literackie, 2014
Liczba stron: 236

wtorek, 14 maja 2019

O słodko-gorzkim smaku wolności.

"Kontra" Wojtek Miłoszewski  7/10 

 

Recenzja przedpremierowa.  
Premiera: 15 maja 2019.   
 
Wiwaty dla odzyskanej wiary i nadziei na przyszłość. Dla końca okrutnego czasu walki, przelewania krwi, tracenia bliskich. Wiwaty dla nowego, wolnego życia, podarowanego nam w trzecim tomie trylogii Wojna.pl Wojtka Miłoszewskiego, o jasnym w przekazie tytule - "Kontra".
"Skończmy z tym bezsensownym mordowaniem.(...) Po tylu latach wojowania w końcu to pojąłem. Życie jest najcenniejsze. Gdy ktoś mówi, że winno się je poświęcić w imię idei, po prostu bredzi." (str.286)

Trzecia część opowieści jest nieodrodną siostrą poprzednich tomów. Pierwszy wrzucił nas w ból, w cierpienie, zaskoczył atakiem, przelał krew, rozerwał rodzinne więzi. Drugi nauczył jak częsta jest zdrada, niesprawiedliwość, jak bardzo zawieźć mogą oczekiwania, zobrazował życie pod okupacją, wieczną tułaczkę, zrywy ku wolności.

"Kontra" na powrót odchodzi od zmagania się z szarą, pozbawioną chleba i spokoju codziennością. Ponownie wkłada broń w ręce żołnierzy, ale też i w te niewinne, sprawiedliwe, nastoletnie, czasem nawet dziecięce. Pokazuje trafne ale i bardzo chybione decyzje. Gna bohaterów od Irkucka, przez Moskwę po Alaskę. Albo łączy drogi prowadzące z Rosji, z oddziałów amerykańskich sił zbrojnych czy z przedziwnego 'klasztoru', w okaleczonych wojną Katowicach.

Czasem przychodzi tułać się po ziemskim padole z noworodkiem, by poznać swoje przeznaczenie. By przekonać się, która z lekko traktowanych przedwojennych miłości okaże się tą wartą poświęcenia się na kolejne lata. Basia i Romek, których kompletnie różne, bo cywilne i żołnierskie ścieżki przetną się na nowo na rosyjskiej ziemi, przekonają się o tym najdobitniej.
Czasem przychodzi wydorośleć w ciągu kilku tygodni. I to wydorośleć w sposób najbardziej dramatyczny z możliwych - zarabiać oszustwem i ciałem, zabijać dla ochrony siebie i ukochanej osoby, uciekać przed sprawiedliwością gangsterskiego światka - taki los spotka Natalię.
"Coś w niej pękło.  Głęboko w środku. Po prostu się zapadło i w miejscu, gdzie kiedyś było serce, ziała teraz pustka." (str.209)
Czasem, gdy wojna powie już ostatnie słowo, zaczyna nosić się w sobie traumę, która nie pozwala żyć wolniej, bezpieczniej, spokojniej - nie pozwala żyć normalnie. Wpędzi w alkohol, agresję, zamieni patriotyczne bohaterstwo w poczucie, że jedynym sposobem na życie jest bandytyzm - tak odczują wolność żołnierze Gurskiego.
Mnóstwo takich historii ma dla nas w "Kontrze" Wojtek Miłoszewski. Mnóstwo zamyśleń, zastanowień, drżenia z niedowierzania i pochylenia się nad połamanymi życiorysami. A wszystko wplecione w wartkie, rozpędzone dni walki zbrojnej i tej wręcz, na dusze, gdzieś na tyłach frontu.

Stylistycznie książka nie odbiega od poprzedniczek. Warczy i pluje żołnierskimi bluzgami, bez których zabijania i patrzenia śmierci w oczy nie dałoby się znieść. Obraża językiem ludzi z narkotycznego półświatka Matuszki Rasiji. Pozbawia złudzeń co do romantyzmu w czasach dramatycznej walki o byt. Ale i łka nocami za rozrzuconą po świecie rodziną, obiecuje przyszłość w ukochanych ramionach, zadziwia głęboko skrywanym dobrem obdarzając prymitywnego kryminalistę sercem otwartym na 'riebionka'.

To znakomite zakończenie trzytomowej opowieści. Prowadzące znanych nam bohaterów drogą wartką, szybką, pełną odrażających wojennych realiów ale i momentów wzruszających do łez. Warto pozwolić doprowadzić się tą niemalże filmową formą do finału, który sporo zmieni w naszych wyobrażeniach o zakończeniu doskonałym, zagmatwa alternatywną przyszłość Polski, pozwoli pożegnać jednych, skazać innych, wykonać wyroki i okazać litość.
Polecam ku zgrabnej rozrywce, pełnej militarnych ciekawostek ale i dramatycznie rozpisanych życiorysów. Ku ambitnej rozrywce podążającej za, jak się zdaje, nieograniczoną wyobraźnią autora. 

Wydawnictwo: W.A.B., 2019
Cykl: Wojna.pl (tom3)
Liczba stron: 480

dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za egzemplarz recenzencki


niedziela, 12 maja 2019

O współbrzmieniu.

"Współlokatorzy" Beth O'Leary  8/10


Recenzja przedpremierowa.
Premiera: 15 maja 2019.

Jeśli skrzywdzona, złamana poprzednim, toksycznym związkiem dziewczyna spotka na swej drodze chłopaka, który tkwi w wypalonej relacji, ich droga do wspólnego szczęścia nie będzie ani łatwa ani prozaiczna. Ani też, na szczęście dla nas, nie będzie nudna. Beth O'Leary zadbała o to, byśmy bawiąc się, rozmyślali też nad pokrętnymi drogami losu.
"Upokorzenie jest jak pleśń: jeśli je zignorujesz, wkrótce wszystko stanie się zielone i cuchnące." (str.186)
I taką właśnie, ambitną jak na romantyczną komedię książkę, położy nam na półkach Wydawnictwo Albatros już za kilka dni.

Nie będzie spojlerem stwierdzenie, że to powieść o miłości. Wszak tytuł, okładka, opis wydawcy jasno o tym mówią. Wiemy też, że miłości z tego być nie miało, jako że kuriozalny układ miał nie dopuścić do spotkania osób, które dobę i łóżko podzieliły na równe, odrębne połowy. A porozumiewać miały się tylko liścikami. Karteczki owe, pokrywające coraz większe powierzchnie współdzielonego mieszkania, autorka przytacza w niezmienionej formie, co pozwala na uśmiech i dostrzeżenie uroku tej niezwykłej korespondencji. Oczywiście, od samego początku, nikt prócz samych bohaterów nie ma wątpliwości, że wspomniane plany życia razem, lecz w ciągłej odrębności, legną w gruzach.

Gdyby była to całość intrygi, książka zostałaby rzucona przeze mnie w kąt. Ale autorka od początku i coraz intensywniej w miarę rozwoju akcji, każe nam uczestniczyć w wielu innych, poruszających emocjonalnie wydarzeniach. Każe nam też śledzić fascynują pracę obojga bohaterów w hospicjum i wydawnictwie, ich zaangażowanie w pomoc, troskę, dbałość o innych. 
"Tak bardzo przytłacza mnie przerażająca pilność tego dyżuru, wszyscy ci umierający ludzie, odleżyny i trudni pacjenci z demencją, że zapominam o podstawowej zasadzie przetrwania w hospicjum. Truchtaj, a nie biegaj. Stale kontroluj, która jest godzina. Nigdy nie gub długopisu." (str.36)
Jest tu miejsce na niewinnie skazanych, umierających, żyjących wspomnieniami osładzającymi schyłek życia. Ale też na toksycznych partnerów i nieuczciwych współpracowników, na traumy, zwątpienia i drżenie niepewności. Jest to też wielostronicowa pochwała przyjaźni, kompromisów i uczciwości.
Z tych właśnie powodów, "Współlokatorzy" to książka urocza, pełna piękna i miłości, ale też opowieść niebanalna, momentami mocno poruszająca i skłaniająca do refleksji.

Pisana lekkim językiem, opowiadająca wydarzenia
przeplatanymi relacjami bohaterów książka, pozwala na równie mocne asymilowanie się z obojgiem. To, co postrzegamy jako wadę, czy irytująca cechę Leona w trakcie czytania części Tiffy, zostaje nam ukazane z jego punktu widzenia zaledwie parę stron dalej. Autorka skłania nas w ten sposób do zastanowienia, czy pokłady tolerancji i zrozumienia jakie w sobie nosimy są równe skłonności do usprawiedliwiania swoich zachowań kosztem innych ludzi, także nam bliskich. 
"Często myślę sobie, że bycie Tiffy musi być bardzo męczące. Nawet w swoich liścikach zużywa tak wiele energii. Ale miło zastawać takie wiadomości po powrocie do domu" (str.162)

Niepodobne do siebie formy przekazu Tiffy i Leona wynikają z ich charakterologicznych różnic. Wartka, pełna bystrych dialogów opowieść dziewczyny pozostaje w kontraście do surowej w treści, mocno skupionej na relacji (warto zwrócić uwagę na formę cytowania rozmówców), choć i nie pozbawionej zadumy wersji chłopaka. Ta odmienność daje pole do podkreślenia odmienności ekstrawertycznych i introwertycznych zachowań i co ciekawe, prowadzi do wniosku, że drogą kompromisów i obserwacji partnera można z pozornie odległych światów stworzyć wspólny, pełen uczuć, wsparcia i zrozumienia.

Warto już za kilka dni sięgnąć po nowość Wydawnictwa Albatros. Nie jestem fanką romansów. Ani nawet komedii. Ale tę książkę bez wątpienia polecam jako bardzo dobrą, wartą przeczytania mieszankę humoru, flirtu i wspomnienia o tym, że życie bywa mniej barwne niż może wydawać się postronnym obserwatorom.
Miłej lektury.

Wydawnictwo: Albatros, 2019
Tytuł oryginału: The Flatshare
Tłumaczenie : Robert Waliś
Liczba stron: 432


Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.
 

czwartek, 9 maja 2019

O zakopanych sekretach.

"Czerwień kości" Ann Cleeves  6/10


Są miejsca, w których rodziny mieszkają od pokoleń, w których powiązania między sąsiadami biegną całe lata wstecz, w których wszyscy lepiej lub gorzej znają swoje tajemnice. A jeśli ich nie znają, przynajmniej powtarzają o nich plotki. W miejscach takich jak to trzeba uważać, gdzie stawia się stopę, bo można nadepnąć na relikt przeszłości. Trzeba uważać, gdzie wbija się łopatę, bo można wykopać tajemnicę, która lepiej, żeby została pogrzebana.

Dwie młode archeolożki prowadza wykopaliska na jednej z szetlandzkich wysp. Otoczone przyjaznymi, otwartymi na nowości mieszkańcami czują się tu swobodnie i dzielą się wieściami z odkryć bez obawy o zawiść, nieutrzymanie tajemnicy czy wyśmianie entuzjastycznych reakcji. Zainteresowanie ich bezpośredniej opiekunki, chęć współpracy jednej z mieszkanek, przychylność rybaków, czynią pobyt w tym raju spokoju i ciszy prawdziwie przyjemna pracą. Aż do momentu, gdy staruszka, na podwórku której dokonują ciekawych odkryć, zostaje przypadkowo zastrzelona przez polującego na króliki sąsiada. Od tego momentu mgła ściele się gęściej, mieszkańcy stają się bardziej zagadkowi a inspektor Perez i jego miejscowy pomocnik Sandy, stawiają niewygodne dla rodzinnego miru pytania. W powietrzu zawisa kłamstwo, nieopowiedziane prawdy, wreszcie... kolejna śmierć.
"Dwa zgony w jednym miejscu, oddzielone od siebie setkami lat. W tym samym ogródku. Miejsca nie mogą być pechowe... a może jednak?" (str. 95)

Ann Cleeves po raz kolejny zabiera nas na przepiękne, ciche ale i mroczne Szetlandy. Niby bliskie stałemu lądowi a jednak mentalnie dalekie, inne klimatem i powiązaniami pomiędzy mieszkańcami. Niestety, nie wolne od ludzkiej małości, zawiści, zazdrości. Tutaj, jak i wszędzie, zdrada zadaje śmiertelny cios, bogactwo warte jest każdego przestępstwa, w tym zabójstwa, a rodzinne zobowiązania czynią z posłusznych synów przestępców.

Opowieść, utrzymana w niezwykłym, wilgotnym i mglistym klimacie, odrywa nas od codziennego pośpiechu i nadmiaru dźwięków. Tu każdy wystrzał niesie się echem, a każde zawołanie odbite od pustych pól dezorientuje. Niestety są chwile, gdy dezorientuje też  sama książka. Powolna akcja zakręca niepotrzebnie ku rewirom, które już wcześniej odwiedzaliśmy, sprowadza na manowce i plącze drogi. O ile momentami sprawdza się to dla zawikłania akcji, o tyle częściej, może z niedostatków tłumaczeniowych, może redakcyjnych, powoduje niesmaczne wrażenie, że autorka sama gubi się we własnych pomysłach. Są fragmenty, które wyrzucają nas z jednolitej, bardzo efektownej atmosfery pustki i szarugi, by porwać w poszarpane dialogi i pomysły, dla których trudno szukać uzasadnienia. 
"Gdybyśmy sięgnęli w przeszłość wystarczająco daleko, okazałoby się, że wszystkie bogate rodziny w Zjednoczonym Królestwie zdobyły swoje pieniądze w podejrzany sposób.(...) Wojenne łupy, wyzysk biedaków." (str. 457)

To ciekawa książka, pomimo kilku zmarszczeń brwi nie odczułam czasu z nią spędzonego jako niepotrzebnej podróży w niedoskonały świat czy kiepską literacko opowieść. Pomimo niedoskonałości w prowadzeniu akcji, pomimo uchybień w zachowaniu statecznego rytmu, warto poświęcić wolny wieczór na 'listopadowe' w nastroju spacery po szetlandzkich pastwiskach, podumać z inspektorem nad rozwiązaniem sprawy, wrócić pamięcią do wojennych początków zawikłanej sprawy i przyznać rację tym, którzy po raz kolejny powiedzą, że gdy nie wiadomo o co chodzi, z pewnością chodzi o pieniądze. 



Wydawnictwo: Czwarta Strona, 2019
Tytuł oryginału: Red Bones
Tłumaczenie: Sławomir Kędzierski
Cykl: Kwartet szetlandzki (tom3)
Liczba stron: 461