Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

sobota, 3 lutego 2018

O uwięzionych (w wyborach) misiach.

"Serce umiera ostatnie" Margaret Atwood 7/10


Recesja i słodki amerykański sen o falbankach i kwiatuszkach. Niebieski miś w roli obiektu obsesji seksualnej, więziennego zadośćuczynienia i wyściółki dla uciekiniera. Więzienie jako dom zaś dom jako poletko Wielkiego Brata. Posiadanie i niemożność niedzielenia się. Ludzie jako zabawki i jako ostatni bastion prawdy. Stada Elvisów i Marilynek tworzonych dla celów rozrywkowych w sensie bardzo dosłownym ale i bardzo szokującym. 

Można tak jeszcze wymieniać linijkami, akapitami, stronami. Włos się jeży od różnorodności, plątaniny pomysłów, przedziwnych zamian miejsc, gwałtownych  przeskoków od uczuć chwytających za serce po przejawy naiwności, które omal zmuszają naszą wyobraźnię do wydrapania bohaterce tych wielkich, błękitnych, niewinnych oczu. I co najciekawsze - u Atwood to wszystko ma jakiś sens. Mniejszy czy większy ale jednak logiczny. I czasem nawet zaskakująco ciekawy.

Zaczynamy z górnego C. Rozbudowane opisy, niezwykle trafiające w serce przekazy emocji spowodowanych recesją i nagłą biedą pary głównych bohaterów, każą nam sie spodziewać pochylenia się nad problemem społecznym, ponoszą nasze myśli w stronę współczucia. Zatem kiedy owa para staje  przed wyborem, który ma zapewnić im lepsze, dostatnie życie, szczerze im kibicujemy. I nawet przedziwny twór więzienno-miejski wydaje nam się być lepszy niż poprzednia wersja teoretycznie wolnego życia. Rzecz jasna nie może być tak kolorowo jak się spodziewamy. Nowe miejsce okazuje się być niewiarygodną instytucją parającą się wieloma dodatkowymi, bynajmniej nie moralnie krystalicznymi eksperymentami, a i sami bohaterowie okazują się być dalecy od niewinnego wrażenia jakie autorka stworzyła na początku ich przygody. 

Akcja jest szalenie szybka, zmienna, a co więcej, w miarę czytania całkowicie ulega zmianie klimat powieści. O ile początek smutno, najpierw nieco przygnębiająco, potem obiecująco, nieco łagodnie prowadził nas przez kolejne dni, o tyle od połowy powieści zaczynamy czuć się jak w szalonym lunaparku. Pomysł goni pomysł. Część z nich zdaje się nadmiernie udziwniona, niepotrzebnie siląca się na złamanie dojmującego poczucia śmiechu przez łzy. Niemniej całość porywa nas za sobą praktycznie bez naszej woli. Te niezwykłe wybuchy wyobraźni sklejają się w coś, co nie sposób przerwać czytać. Nawet gdy robi się nieco naiwnie i zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nieuchronnie zmierzamy w kierunki happy endu, który niekoniecznie tworzy idealny dla tej opowieści finalny akcent.

Ta książka czyta się sama. I nie jest bezwartościowym czytadłem. Dużo tu pozornego śmiechu skłaniającego nas raczej do wyśmiewania własnej naiwności i pozorów, na które bohaterowie, a co za tym idzie także my sami, często nabieramy się w codziennym życiu. Sporo tu kobiecej naiwności ale i dominacji, męskiego gniewu i niestałości ale i wierności ideałom i wyborom. Przeskoki emocjonalne są jak obraz naszego życia, równie barwnego jak szarego, równie sielankowego jak trudnego. To dobra książka, jeśli nie bierze się pod uwagę, że ktoś nieco pochopnie moim zdaniem nazwał ją komedią a ktoś jeszcze inny więziennym thrillerem. Dla mnie to pełna absurdu opowieść o tym, co tego absurdu jest zawsze najbardziej pełne - o sztuce wyborów i ponoszeniu za nie konsekwencji. Jednym słowem o życiu. Polecam.

Wydawnictwo: Wielka Litera, 2016
Tytuł oryginału: The Heart Goes Last
Tłumaczenie: Małgorzata Maruszkin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz