"Dokąd odchodzą parasolki" Afonso Cruz 10/10
Mam za sobą setki, tysiące przeczytanych książek.
Jest środek nocy, zamknęłam książkę, skończyłam.
...
Nigdy w życiu, NIGDY, żadne zakończenie tak mną nie wstrząsnęło, nie złamało mi tak serca. Nigdy...
Podróżujesz południowymi morzami, zawijasz do portów Orientu, uczysz się
ich brzmień, zapachów, kultury ludzi, którzy stanowią o ich
niespotykanym kolorycie. Każdy port - muzułmański, hinduski,
chrześcijański budzi w Tobie zadziwienie. Zadziwienie ludźmi. Bo u
Afonsa Cruza każdy człowiek niesie mądrość. Wydaje Ci się, że musi to
być tylko jego mądrość, typowa dla danej religii czy kultury, ale tak
nie jest. Słowa, które czytasz wypowiadane w dyskusjach, subtelnych i
tych pełnych lamentu arabskich sprzeczkach, rozmowach z uczącymi się
świata dziećmi, splatają się w gruby, starannie wygładzony warkocz. A
wgłębiając się coraz bardziej w świat powieści "Dokąd odchodzą
parasolki", coraz bardziej nabierasz przekonania, że tylko ten
posplatany z przekonań, przepiękny w swej różnorodności ale i
podobieństwie warstw warkocz, stanowi prawdę uniwersalna, niepodważalną,
zamkniętą w prawdziwie czującym ludzkim sercu.
Świat stworzony przez Afonso Cruza to świat pokory głównego bohatera -
Fazala Elahiego, który rzadko podnosi oczy, stale skupiając wzrok na
skromnie stawianych krokach, zaś umysł na rządzących jego myślami
cytatach z islamskich uczonych i proroków.

Fazal otoczony jest lub będzie w trakcie rozwoju opowieści ludźmi, którzy nie należą do zwyczajnych. Jego kuzyn - przemawiający dłońmi migającymi wiersze, nie prozę, to derwisz, mędrzec, ostoja spokoju, wspomożenie w chwilach wątpliwości i dramatów.
"To bardzo ładne, że jego ręce są zdaniami, a jego ciało akapitami. Szkoda, że pan go nie rozumie, jego falujących rąk, bo z jego palców wychodzą piękne zdania. Mówi takie słowa, że można by je wieszać na ścianach, mówi takie słowa, że można by je sobie powiesić w salonie." (str.546)
Rozkrzyczana siostra,
próżna i niepokorna, ma w sobie także niezwykłe pokłady miłości, okazać
ją umie jednak tylko w chwilach, gdy owo ciepło wymyka jej się z rąk.
Żona... Bibi jest z innego świata. Podróże zmieniły ją w kobietę
uważającą się za pełna swobód, europejską, wolna od zakazów. Płynie
ulicami, snując za sobą zapach zachodu, fale kruczoczarnych włosów i
perlisty śmiech, mało przystający do świata islamu.
"Bibi zdejmowała z męża niewidzialność, sprawiała, że Elahi się pojawiał, przestawiał wtapiać się w ściany." (str.77)
I to właśnie jej zniknięcie bez słowa, pozostawienie męża z małym synkiem bez wyjaśnienia, bez spojrzenia wstecz, rozpocznie faktyczną opowieść Afonsa Cruza.
Przez tę piękną książkę przewijała się będzie opowieść rodzinna, nauka
jak panować nad przeciwnościami losu, wielka prawda słyszana z ust
duchownych każdej z napotkanych religii, wreszcie, będzie się przewijała
miłość i ogromne cierpienie. Ból nie do wyobrażenia dla samego autora,
skoro umieszcza go na negatywie - na czarnych stronach złamanych bielą
liter. Równie niewyobrażalna jest moc niektórych słów, powtórzeń,
reakcji, którą autor podkreśla odgrodzeniem owych kilku liter od reszty
tekstu. 'NIC' jest tak wielkie, że zajmuje centymetr strony a potem,
obok, nie ma już nic, właśnie nic. Także sam początek książki, zderzenie
mikołajowej opowieści snutej pięknym, pełnym dziecinnej czułości
językiem, ilustrują obrazki spoza naszego postrzegania Świąt, spoza
naszego postrzegania dzieciństwa, czasem i spoza postrzegania świata.
Takie i podobne zabiegi redaktorskie powodują, że nad tym co ma do nas wołać, co ma nas zastanowić lub przygnieść musimy (!) zatrzymać się na dłużej, poświęcić im sekundę, dwie więcej. Musimy przerwać nasza podróż łagodnymi falami spokojnej rzeki by się wzburzyć, by wstać, by zareagować.
By w naszym sercu zazgrzytało coś spoza idealnie snutej opowieści - złamanie szczęścia rzeczywistością, niepokojącą myślą, obawą.
I to właśnie jej zniknięcie bez słowa, pozostawienie męża z małym synkiem bez wyjaśnienia, bez spojrzenia wstecz, rozpocznie faktyczną opowieść Afonsa Cruza.

Takie i podobne zabiegi redaktorskie powodują, że nad tym co ma do nas wołać, co ma nas zastanowić lub przygnieść musimy (!) zatrzymać się na dłużej, poświęcić im sekundę, dwie więcej. Musimy przerwać nasza podróż łagodnymi falami spokojnej rzeki by się wzburzyć, by wstać, by zareagować.
By w naszym sercu zazgrzytało coś spoza idealnie snutej opowieści - złamanie szczęścia rzeczywistością, niepokojącą myślą, obawą.
"Tragedie cenią sobie
naszą intymność,
lubią przysiąść sobie z nami
na herbatkę." (str. 59)
Dzieci to w tej książce ilustracja dwóch stron życia - ogromnej miłości, która sprawia, że w szeroko otwartych ustach dziecka dostrzegamy planety, gwiazdy i galaktyki, oraz rozpaczy - pełnej strachu, głośnego lamentu i szoku pozwalającego widzieć jedynie czubki swych niedopastowanych butów. To plakaty, gdzie niczym król z bajki, ojciec chce oddać królestwo za powrót, a później tylko ukojenie. To podróże po spektakularnie pozbawione rozsądku rozwiązanie, to kolejne przywiązanie, to ukochanie dla szemrzącego niczym subtelny strumień nowego domowego życia.
Dzieci to w tej książce ilustracja dwóch stron życia - ogromnej miłości, która sprawia, że w szeroko otwartych ustach dziecka dostrzegamy planety, gwiazdy i galaktyki, oraz rozpaczy - pełnej strachu, głośnego lamentu i szoku pozwalającego widzieć jedynie czubki swych niedopastowanych butów. To plakaty, gdzie niczym król z bajki, ojciec chce oddać królestwo za powrót, a później tylko ukojenie. To podróże po spektakularnie pozbawione rozsądku rozwiązanie, to kolejne przywiązanie, to ukochanie dla szemrzącego niczym subtelny strumień nowego domowego życia.
"(...)dzieci przegrywają wszystko, nawet młodość. Przegrywają wojny, przegrywają niewinność, przegrywają czystość, przegrywają dziecięcy zapach. Zło wygrało dzięki całej broni, jaką się posługuje, a Dobro przegrało przez całą broń, której nie ma." (str.263)
Wreszcie, dziecko to wyrok, to skazanie na wstrząs, to palec
wskazujący i skazujący na nieopisane cierpienie. Za niekochanie, za
niezadbanie, za nieprzywiązanie...
To nie jest książka, to przeżycie. To godziny w rytmie wirowania
derwiszów, pragnących niczym Uroboros, niczym pies goniący za swym
ogonem, dotknąć nieskończoności koła, dotknąć Boga. To ciepło, które
przytulamy wraz z przepięknym językiem, fenomenalną formą graficzną, z
ilustracjami z szachowej rozgrywki, mogącymi pokazać wszystko, jeśli
tylko zechcemy to zobaczyć.

"Świat to kwadraty czarne i białe, cisze i krzyki, śmiechy i krzyki. Nie kula spłaszczona na biegunach, lecz swego rodzaju szachownica, plansza z wojskami." (str.258)
To wielka literatura, to 596 stron uczuć, wzajemnego dbania bohaterów o siebie, nieulegania złym ludziom pokroju 'czereśniowego' Generała i jego synów, niewiary w fanatyczne zapatrywania mułły. Strony godzenia się na akceptację każdego dobrego słowa, bez względu na to, jaka religia kieruje ustami mówiącego.
I jest to książka, w której autor napisał także stronę 597...
To wielka literatura, to 596 stron uczuć, wzajemnego dbania bohaterów o siebie, nieulegania złym ludziom pokroju 'czereśniowego' Generała i jego synów, niewiary w fanatyczne zapatrywania mułły. Strony godzenia się na akceptację każdego dobrego słowa, bez względu na to, jaka religia kieruje ustami mówiącego.
I jest to książka, w której autor napisał także stronę 597...
Wydawnictwo: Rebis, 2018
Tytuł oryginału: Para onde vao os guarda-chuvas
Tłumaczenie: Wojciech Charchalis
Liczba stron: 624
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.