Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

czwartek, 16 stycznia 2020

O żonie nieznanej.

"Zatrutka" Ewa Przydryga 9/10  


Kiedy nagle, w środku dnia, Twoje życie obraca się o 180 stopni, możesz ze zdziwieniem na to przystać, albo obudzić w sobie pełne buntu zaprzeczenie. Kiedy ktoś kogo kochasz znika w jednej chwili, możesz na kolanach wykrzykiwać światu swój żal, albo ruszyć na wojnę przeciw domniemaniom i szybkim rozwiązaniom. Kiedy przyszłość Twoja i Twojej córeczki skazana ma być na smutek i tęsknotę, możesz tulić dziecko i smutek w ciszy opuszczonego domu, albo podjąć decyzję o poznaniu prawdziwej twarzy kobiety, którą uznawałeś za najbliższą Ci osobę.

W dniu, w którym Anna znika z domu, pozostawiając po sobie krótki, bynajmniej nie pożegnalny list i kilka osobistych rzeczy złożonych w nieporadna kupkę na ulubionym skrawku plaży, Piotr rozpoczyna walkę z niedowierzaniem, niezgodą i gniewem. Krok po kroku słowa, wydarzenia i obrazy budzą przypuszczenie, że świat Ani nie był tym, który znał jej mąż. Godzina po godzinie, jego wzburzone serce buduje myśli i uczucia stanowczo odpychające akceptację policyjnego przeświadczenia o samobójstwie. 
 

Ewa Przydryga będzie nas odtąd prowadziła śladami Anny, której Piotrowi nie dane było poznać. Kobiety tkwiącej w świecie tajemnic, masek i wątków z przeszłości, które namalują obraz odległy od portretu młodej matki. Nawet tej matki, która tuż przed zaginięciem zdawała się cierpieć na depresję poporodową oddalającą ją od radości i szczęścia obecnego dotychczas w jej życiu.

Podążając za tkaną piękną polszczyzną misterną siatką   zdarzeń i wewnętrznych przeżyć bohaterki, skupimy się na jej psychice, na decyzjach, które podejmowała czasem wbrew sobie, na czynach, których dokonywała powodowana poczuciem winy, niespełnienia czy chęci obrony przez niesionym przez świat i ludzi niepokojem.
Życie Anny okazuje się bowiem być dalekie od ideału, zatruwane kolejnymi wydarzeniami budzącymi lęk jeśli nie o siebie samą, to o bliskie jej osoby. Dramatyczne rodzinne wydarzenia z przeszłości, mijanie się z miłością, której zawsze nie po drodze było zaopiekować się Anią, fatalne utwierdzanie się w uczuciach do osób o skrzywionej psychice, napotykanie chorych zachwytów - wszystko to stworzyło osobę, której dorosłość stała się niełatwa do zaakceptowania, głównie dla niej samej.
Każdy z lęków, każda z traum pozostawiła po sobie trujący strumień płynący żyłami Anny. Autorka nie szczędzi bohaterce wydarzeń, które nawet silnej psychicznie osobie zdawać się muszą trudnymi do zniesienia, a wspomnienia o nich trudnymi do zatarcia. Czy więc jedynym rozwiązaniem, jakie odnalazła w sobie młoda mama było samobójstwo?

Psychologiczny, mocno rozbudowany wątek znajduje w "Zatrutce" wyśmienitą przeciwwagę w postaci zarówno obyczajowego jak i kryminalnego wątku. Autorka przywołuje z przeszłości rodzinę i osoby blisko związane z bohaterką, poświęca czas prowadzącemu śledztwo detektywowi, przede wszystkim zaś wskazuje na prywatne śledztwo uparcie prowadzone przez zdesperowanego, coraz bardziej zadziwionego nowymi faktami, choć niezwykle przy tym opanowanego i pewnego swych racji Piotra. Mąż Anny nie pozwala sobie na chwilę zwątpienia, nawet w sytuacjach, które wstrząsają jego wiedzą na temat ukochanej kobiety, godzą w jego dumę czy męskie ego lub każą przypuszczać, że wszystko co od niej usłyszał było tylko drobiną prawdy w morzu kłamstw.

Nie sposób wymienić wszystkich postaci, które przewijają się przez ten niezwykle rozbudowany, ale też zgrabnie powiązany thriller. Język fragmentów skupionych na przeżyciach, także tych spisanych w listach do matki, wzrusza i zachwyca kwiecistością i złożonością wypowiedzi. Dialogi idealnie oddają nastrój i wiek rozmówców, spajając kolejne wydarzenia w niezwykle jednorodną całość. Nie brakuje wzruszających ukochaniem opisów Gdyni i okolic, nie zawiodą się też miłośnicy plastycznych, marszczących brew opisów krzywd i mordów. Jest zło, egoizm, pęd za sławą i jest przeciwstawione im dobro, poświęcenie, poczucie misji. 

W świecie zdominowanym przez płochą literaturę, pełną thrillerów spod pióra powielających schematy pseudo psychologów, Ewa Przydryga jest jedną z tych autorek, w których należy pokładać nadzieję na kolejne pozycje znakomicie łączące tajemnicę z wglądem w wewnętrzny świat bohaterów. Świat pełen dramatów, klęsk ale też siły i walki o to, co życiu nadaje sens.
A wszystko to, cała ta wyjątkowo obiecująca proza, przy rytmie ambitnej, subtelnie promowanej twórczości Sarsy.
Polecam z pełnym przekonaniem. 

Wydawnictwo Novae Res, 2019
Liczba stron: 358

czwartek, 26 grudnia 2019

O wyborze własnego JA.

"Mr. Breakfast" Jonathan Carroll 8/10


W pewnej amerykańskiej scenografii, a może uczciwiej byłoby powiedzieć: w środku niczego, stoi pewna rudera. Szyld niegdysiejszej jadłodajni, ledwo już widoczny w swej wypłowiałej formie, wisi na jednym gwoździu. Nudny, typowy obrazek w albumach z tamtych stron. Wystarczy jednak zrobić pewien "śniadaniowy tatuaż", wypowiedzieć mało tajemnicze imię Szyszka, by znaleźć się w tym miejscu ponownie przeciskając się przez wesoły tłum. Albo można, wypowiedziawszy je jeszcze raz poprawić szyld, ułożyć jedno proste zdanie i zrobić zdjęcie, które przyniesie fortunę. A właściwie... dlaczego nie zrobić wszystkich tych rzeczy? 

"Opodal pustynnego miasteczka Hallet w stanie Nevada zatrzymał się na pustym parkingu przed opustoszałą jadłodajnią Mr. Breakfast. U podstawy neonowego pylonu leżało pudło z dużymi, nadgryzionymi rdzą literami. (...) Nosząc po dwie litery naraz, wspinał się kilkakrotnie na drabinę, dopóki na tablicy nie zawisło zdanie:
SAMOTNOŚĆ TO KAPRYŚNA TOWARZYSZKA."

Patterson nie jest bohaterem niezwykłym. Zmęczony niepowodzeniami w roli komika i niedojrzałego prawie-męża, rzuca wszystko by odnaleźć nowego siebie. Trafia do podupadłego studia tatuażu a to, co dzieje się dalej, jest typową dla Carrolla, pełną magii, niejasności i uroczej ironii, opowieścią o ludzkich wyborach.
Trzy ścieżki, trzy możliwości, wiele zawahań. Rodzinna szczęśliwa rutyna, wielka sława i niebywała reinkarnacja, stare życie pełne niewiadomych - wszystko to można zachować na pozostałe lata życia. Wybór, wbrew pozorom, wcale nie jest łatwy. Szczególnie, gdy pewne zawahania spowodują chaotyczne, niespodziewane, otwierające usta ze zdumienia mieszanie się wydarzeń. Szczególnie, gdy Patterson stanie twarzą w twarz z samym sobą.

Podróżując z bohaterem, mamy za sobą wspomnienia, zbudowały nas sukcesy i porażki. Co zrobić z resztą życia? W którą stronę się udać, jeśli nagle z jednej ścieżki powstają trzy? Wiedzeni znakomitymi komentarzami autora, niepokojeni zjawiskami, które trudno nazwać, obdarzeni nowymi, fascynującymi osobami i wieściami o tych wcześniej ukochanych, stajemy zdezorientowani na skraju niczego. Niby przekonani o swoim systemie wartości oglądamy się wstecz, stawiamy warunki możliwym wcieleniom. Wszystko po to, by nagle w trójnasób stanąć w punkcie, z którego nie ma odwrotu, w którym decyzję trzeba podjąć albo pozostać z ogromnym wyrzutem sumienia, traumą, która już nigdy, w żadnym wcieleniu nas nie opuści.

To książka, która pomimo lekkości stylu, przyjemności czerpanej z żartu i prozaiczności wygłaszanych miejscami truizmów, zmusza do zastanowienia. Do tego, by spośród fantastycznych opowieści o sztuce, głównie fotografii oraz rozważań godnych filozofów (może czasem domorosłych, fakt), wysnuć wnioski i zbudować na nich priorytety. Typowa do Jonathana Carrolla lekkość, która wydaje się pomagać w przetrwaniu tej nietypowej przygody, przeszkadza w podejmowaniu twardych, stanowczych decyzji, miesza przekonania, sprowadza na manowce. I choć bawimy się doskonale z psem, piękną Greczynką, zbirami z młodzieńczych lat, artystką, której tatuaże zatrzymują przechodniów to na końcu, po tym jak bohater obiera swoją drogę, nadal kołacze nam się w głowie pytanie: A gdybym ja, zupełnie przypadkiem, wybrała ten tatuaż?
"Ludzi ze 'śniadaniowym tatuażem' można porównać do kostki Rubika. Którekolwiek życie wybiorą... pierwsze, drugie czy trzecie... zawsze napotkają tam tych samych ludzi."

Wydawnictwo: Rebis, 2019
Seria: Salamandra
Tłumaczenie: Jacek Wietecki
Liczba stron: 272

sobota, 14 grudnia 2019

O rodzinie w czasach chaosu.


"Stramer" Mikołaj Łoziński 9,5/10

 

Na ulicy Goldhammera 20 w Tarnowie, moim rodzinnym mieście, zadzieram głowę i widzę niebo. Ulica nadal wąska kamienicami, choć już po lewej dawne austriackie koszary goszczą studentów, po prawej w tych niższych, zamieszkałych wtedy przez nieco lepiej sytuowanych Żydów, teraz stoją rowery, przyjmują dentyści, za nimi skwerek.
Moje miasto od urodzenia. Ich miasto na dobre i złe, na beztroskie dzieciństwo, na strachy, na nocne czytanie Marksa, na symbole zmieniające znaczenie, na powroty z więzień, zagranicznych walk o równość i braterstwo, z ucieczki przed wojną.

Wyjątkowa lektura, tak bliska memu sercu, opowiada historię rodziny Stramerów. Żydów, zamieszkujących miasto, którego połowa populacji składała się w międzywojniu właśnie z nich. Z tych bardziej otwartych, skłonnych nawet do subtelnej kpiny z religii, tych zmieszanych na podwórkach z polską dzieciarnią. I z tych z dzielnicy Grabówka, biednej, cuchnącej, zamieszkałej przez ortodoksów niechętnie nastawionych do "bardziej polskich" Żydów, którym zapis narodowości w dokumentach nie robił różnicy. Tych, którzy byli bardziej skłonni otwierać umysły na nowe - zarówno dobre, jak i mamiące hasłami i obietnicami.

Dwoje rodziców, ona - małomiasteczkowa panna z Niska i on, powracający po niepowodzeniach ze Stanów, gdzie został brat - dozgonny doradca i wspomożenie finansowe. Szóstka dzieci, to siódme, a może pierwsze, zamknęło swoje życie w kilku dniach. Czterech braci, z których tylko jeden, najstarszy i wedle matczynych słów najrozsądniejszy, oprze się za kilkanaście lat komunistycznej pokusie. Dwie siostry, różne od siebie, jedna z miłości do żonatego mężczyzny pełna szczęścia i bólu, druga lżejsza, pełna uśmiechu, ciągle taka młoda.

Mikołaj Łoziński opowiada o Żydach w Tarnowie. Mieście

komunistycznych spotkań na Górze Świętego Marcina, mieście pierwszego transportu do Auschwitz. I nie dusi nas Holokaustem, nie biegnie ku tragediom, o hiszpańskiej wojnie opowiada chłopięcymi oczami - tyleż zaskoczonymi śmiercią co pełnymi miłości i nadziei.
Mikołaj Łoziński opowiada o Żydach w Tarnowie. I jest u niego miejsce, wielkie, ogromne miejsce na rodzinną miłość, na zaufanie, na braterską troskę i powroty na łono małego w porównaniu z wielkim światem ale naszego, matczynego miasta. Miasta, które autor opisze tak pięknie, że czytając będę uśmiechała się do skojarzeń. Minę dawny Hotel Polski na Dworcowej, podejdę do pięknego gmachu dworca, wrócę ku Bramie Pilzneńskiej, przejdę koło skrzyżowania z Wałową, gdzie Stramer przeżył przygodę z pomysłem na kawiarnię, a może jadłodajnię. W każdym tym miejscu się uśmiecham, widzę rozrastająca się rodzinę, siadam z nimi na kilka chwil na spiłowanych krzesłach. I wreszcie razem z nimi wychodzę by wyjechać daleko lub blisko, wychodzę tego wojennego dnia, by nie wrócić.

Książka Mikołaja Łozińskiego jest piękna spokojem, który autor potrafi w nas zasiać mimo tego, że doskonale wiemy jaki koniec międzywojnia zgotowała historia tarnowskim Żydom. Pozwala wierzyć w ich podróże ku lepszemu, ku spełnianiu idei - od studenckiego Krakowa, przez wschodnią ucieczkę do Lwowa, po przystanek w Paryżu na drodze do walczącej Barcelony. Daje radość z każdego spotkania z siostrą, bratem, matką, maleńką Różą i już nieistniejącym Władziem. Łagodzi niepokój o syna w więziennych murach.

Jest w tej opowieści tak ogromna dawka miłości, radości z każdego przeżytego dnia, piękna starych ulic i historii miasta, zwykłych ludzkich ułomności i niedoskonałości, że co niewiarygodne wręcz, dopiero na ostatnich stronach ogarnia nas niepokój. Że to teraz, że to już. I rzecz niebywała, myśląc o każdej opisanej chwili, o każdej młodzieńczej walce, o ojcowskim depresyjnym "katarze żołądka", o nieodżałowanej śmierci wujka z Ameryki i jego niezniszczalnym pasie, o miłości, która nie wybiera, o zazdrości o wiceburmistrzowskie mieszkanie... myśląc o życiu - prawdziwym i rodzinnym, nawet te ostatnie strony głaszczemy za łzami i spokojem i wzdychamy: no tak...

Piękna literatura, godna laurów. Polecam gorąco, ja - Tarnowianka, nie-żydówka, współmieszkanka każdej myśli i wydarzenia z życia żydowskiej rodziny Stramerów, których nazwisko umarło. Wraz z pewnym fragmentem polskiej historii.

Wydawnictwo Literackie, 2019
Liczba stron: 440

dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz książki

piątek, 20 września 2019

O innych wersjach siebie.

"Horyzont" Jakub Małecki 10/10



Mijani na ulicach ludzie mają twarze bez wyrazu. Gości na nich uśmiech lub zgorzknienie, ale nie rozkładają się na nich cieniem najgłębsze, najmroczniejsze z emocji. I choć wszyscy wyglądają, jakby nosili na plecach trudności, które sami znamy i rozumiemy, czasem bywa tak, że to co im w dusze najmocniej zapadło, to wspomnienia lub odkrycia, które napawałyby nas niedowierzaniem, strachem, ogromnym współczuciem.
Czytając kolejne książki Jakuba Małeckiego utwierdzam się w przekonaniu, że prawie każdy z nas, ten barczysty pan, ta młoda dziewczyna z telefonem w ręku, Ty, ja... wszyscy mamy w sobie coś, co czasem wypełnia nasze oczy magią, tą piękną i tą bolesną, szaloną.

 

On przywiózł ze sobą traumę żołnierza, który zabił. Taka jego rola, można by rzec, taka jego misja i zawód. Ale gdy czytamy, jak głęboko wbiły się w duszę Mariusza Małeckiego pazury wojennych doświadczeń, chcemy znów za mądrymi i światłymi powtarzać, że nie ma wojen dobrych i słusznych, że zawsze pozostają po nich zgliszcza.
"Boisz się alarmów samochodowych.
Boisz się tego, że boisz się alarmów samochodowych. Ciagle się rozglądasz, czegoś wypatrując. Nie dajesz rady w supermarketach. W zatłoczonym autobusie. W kolejkach. Wszyscy mężczyźni, których mijasz na ulicy, krzywo na ciebie patrzą.(...)
Nikt cię nie rozumie. Nie rozumieją ci, którzy wcześniej rozumieli. Ojciec. Siostra. Najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Uświadamiasz sobie, że jesteś innym gatunkiem człowieka niż wszyscy wokół ciebie.
Twoim językiem posługują się tylko ci, z którymi tam byłeś." (str.25)
 
Ona, "obraźliwie ładna", pracująca w biznesie gier komputerowych, który jeszcze jakiś czas temu nie pomieściłby się nam w głowach, pozornie pogodzona i obojętna, słuchająca, będąca obok, dziecko technologii i wtopienia się w otaczający świat.
I jej prawda, która raz odkryta, wywoła niedowierzanie, gniew i ból, obali ideały, nada wizytom na grobie matki i tym dziwnym wizytom ojca na innym grobie, zupełnie inny wymiar. I świat staje się rozwarstwiony, matki w niej tyle samo ile jej samej a tajemnica raz wstrzymuje oddech, raz nadaje życiu sens
"(...) gdzie jestem prawdziwa ja, prawdziwa Zuzanna Krawczyk? W pokoju babci, przebrana za własna mamę? W ramionach Mańka podczas jednej z naszych pijackich nocy? Pomiędzy bitami gry, która współtworzę? Nigdzie i wszędzie po trochu." (str.271)

Psycholog powie, że idealnym sposobem oswojenia traum jest opowiedzenie o nich. Inny powie, że zawsze ratunkiem okazuje się miłość. Pan Małecki nie walczy z owymi truizmami ani ich nie obala. Bierze je w dłonie i w swoim niebanalnym, magicznym, nieprawdopodobnie pochłaniającym stylu czyni z nich opowieść o splataniu dwóch, jakże odrębnych losów. Opowiada więc Maniek baśń, snuje opowieść daleko spoza światu, bo tylko tak opowiadać może.
"Opowiadam sam sobie o brodatych Słońcanach, o podróżach pancernymi chrabąszczami i o Misjonarzach, o nich przede wszystkim. O grupie wojowników z innych krajów, którzy z piaszczystych dróg w Krainie Ognia wykopują śmiertelne zaklęcia ukryte tam przez Czarne Turbany." (str.177)
Gdy Małecki snuje afgańskie opowieści prawie zamykamy oczy, prosimy by TO się nie stało. Gdy zmienia obraz matki, pielęgnowany w duszy Zuzy, marszczymy czoło i prosimy o mądre, uwalniające od bólu niedowierzania wytłumaczenie.

Jak bardzo trzeba wejść w swą powieść, by bohaterem książki pisanej przez bohatera uczynić Jakuba Małeckiego? Ile jest w tym literackim tworze samego autora, jego strachu, jego odkryć? A może raczej trzeba zapytać, ile jest owego pogodzenia, które dało opisanie dramatów i chwil, których nie przeżyje nikt, prócz żołnierza, który nosi w sobie jeden, ogromny błąd?

Sposób w jaki autor podpowiada odpowiedzi zatrzymuje oddech. Momenty, w których pracują oczy i wszystko, co z nich płynie do naszej świadomości są tak częste, że gubiłam rzeczywistość. Łapałam się na tym, że czytałam stronę, dwie, na jednym skupieniu wzroku, zaczynałam zdanie i kończyłam je dopiero wiele stron dalej. Ten niebywały dar opowiadania hipnotyzuje, "Horyzont" wchłania i kradnie czas. To właśnie dla tych doznań watro sięgnąć po tę książkę.
Chcecie to poczuć? Chcecie stać się Zuzą, Mariuszem, a może Jakubem Małeckim?
Polecam. Z ogromnym zachwytem.

  
Wydawnictwo Sine Qua Non, 2019
Liczba stron: 336

dziękuję Wydawnictwu SQN oraz portalowi LubimyCzytac.pl za egzemplarz książki


 

środa, 18 września 2019

O zamykaniu tęsknoty.

"Pięć toastów Hannigana" Anne Griffin  9/10


Są książki, które są obrazem niezwykłego talentu - daru opowiadania. Zwykle ograniczają akcję do dnia, dwóch, nawet do kilku godzin, podczas których snują wspomnienia. Nie ma tutaj rozmachu, gwałtownych zwrotów, krwi i ran. Jest zmaganie ze zwykłym ludzkim życiem, utkanym z miłości, tęsknoty, rozpaczy i szczęścia.
Anne Griffin pozwala swemu bohaterowi wznieść kolejne toasty za ludzi, których istnienie pozwoliło mu wieść takie życie, jakie teraz, w wieku 84 lat, zamyka i wspomina z poczuciem spełnienia i rozrywającej serce tęsknoty. 
"Nikt, absolutnie nikt nie ma pojecie o stracie, jeśli nie przeżuje odejścia ukochanej osoby. Chodzi o ten rodzaj miłości, która przenika człowieka na wskroś, aż do szpiku kości. Masz ją za paznokciami jak brud, ziemię, której latami za nic nie da się usunąć. A gdy znika... to tak jakby ktoś wydarł ją z ciebie siłą. Zostajesz z rozdrapanymi, gorejącymi ranami, a krew kapie na jakiś piękny kobierzec. Jesteś pół żywy, pół martwy. Jedną nogą w grobie." (str.280)
"Pięć toastów Hannigana" to portrety nieprzeciętnych osób ale i ocena tego, jak ogromny wpływ miały one na życie bohatera. Jeśli zdarza się, że przemykają przez wszystkie fazy wspomnień, to dzieje się tak z powodu ich niebanalności, wyjątkowości oraz ogromnej siły miłości jaka była im dawana i od nich odbierana.
Razem z bohaterem zamykamy się w tej książce na niewielkiej przestrzeni hotelowego baru, miejsca mającego równie istotne znaczenie dla Maurice'a. To tam zrodziły się złe wspomnienia, traumy dzieciństwa, niezapomniane po dziś łzy goryczy i niewiary w ludzkie dobro.
 
 
Pijemy ze wspomnieniami, trunkami ulubionymi przez
osoby, ku którym kierujemy myśli.
Brat, którego troska był tak wielka, że otacza bohatera po dziś dzień, a zrozumienie i braterska opieka tak znacząca, że potem, "po bracie", nie potrafił już żyć inaczej, niż "rozmawiając z duchami". Niezwykła szwagierka, dzięki której trud opieki zamieniał się w niebywały sposób spoglądania na świat dziecięcymi (choć dawno już dorosłymi) oczami, pełnymi zachwytu i ufności.
Córka, która leżąc w rękach ojca, przyniosła mu ból, o którym nie miał pojęcia, którego nawet nie sposób sobie wyobrazić; ból zamykający oczekiwanie na szczęście.
Syn, do którego cała pięciotoastowa opowieść jest kierowana - odległy fizycznie ale zawsze zajmujący do właściwe, najgorętsze miejsce w sercu.
Wreszcie Ona - ta jedyna, trudna, niepowtarzalna żona, ciepła i uparta, troskliwa, czytająca w myślach. Ta, bez której każdy kolejny dzień gubi następną porcję szczęścia. 

"Pewnie żadne niebo nie istnieje. Pewnie nie będzie w nim na mnie czekać z otwartymi ramionami. Ale wszystko, naprawdę wszystko będzie lepsze niż życie bez niej. Ostatnie dwa lata to była dla mnie prawdziwa tortura. Jej brak przeszywał ciało aż do szpiku kości. Każdego ranka, w każdej godzinie każdego dnia wlokłem ten ból ze sobą." (str.353)
 
W kieszeni zaś tkwi pewna złota moneta, która być może nadałaby życiu Maurice`a kompletnie inny kierunek. Czy byłby biedniejszy? Znalazły inną miłość? Zakończył życie w innym miejscu? I czy dopiero dzisiejszy wieczór byłby tym, który pozwoli wiele wyjaśnić, podać rękę wiecznym wrogom, przytulić do serca sąsiadów, z którymi zawsze łączyła nas złość, zazdrość, niechęć?
 
Anne Griffin dała mi uśmiech, ogromne wzruszenie bezmiarem miłości, niezgodę na dramaty, ból przeszywający serce na wskroś. Wreszcie, pokazała, że jesteśmy sumą naszych emocji i wspomnień. Że kształtuje nas każdy przeżyty dzień. I że można to wszystko podać słowem tak pięknym, że odłożenie przeczytanej książki jest kolejnym powodem do troski. To jest jedna z tych lektur, które po zamknięciu długo jeszcze trzymam w dłoni, głaszczę, odkładam na półkę z niezwykłą delikatnością. Polecam całym sercem. 

Wydawnictwo Czarna Owca, 2019 
Tytuł oryginalny: When All Is Said
Tłumaczenie: Paulina Broma
Liczba stron: 358

dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki książki

wtorek, 17 września 2019

O trudzie stawiania żagli.

"Szczęście dla zuchwałych" Petra Hulsmann  7/10


Życie uczy nas pokory, elastyczności i odnajdywania w sobie pokładów uczuć i umiejętności, o które siebie nie podejrzewaliśmy. Nie podejrzewali też nasi bliscy, którym przychodzi się czasem oprzeć na nas bez nadmiernej wiary w nasze możliwości, bez szczególnego entuzjazmu i z wahaniem, które nie znika przez wiele kolejnych dni.

Bohaterka "Szczęścia dla zuchwałych" nie jest ewenementem literackim. Niejednokrotnie osoby beztroskie, zamknięte we własnej, banalnej wersji życia, bywają zmuszane przez ich twórców do podejmowania niezwykle ważnych decyzji i diametralnego zmieniania dotychczasowego życia, czy też zmuszane do zachowań kompletnie im dotąd obcych. Często jednak bywa, że podążające za tym schematem powieści obyczajowe, są słabo skomponowane, przewidywalne i prowadzą nas do zniechęcenia i znużenia po kilkudziesięciu stronach. Tutaj tak nie jest.

Bohaterka książki - Marie - nie przewidywała powrotu do życia sprzed lat, nie wiązała przyszłości z biznesem rodzinnym, z którego zrezygnowała trochę na własne życzenie, trochę pod wpływem niewiary ojca, mimo miłości do żeglarstwa i zainteresowania pracą w stoczni jachtowej. Dla niej ten etap życia został zamknięty dawno, gdy w wieku siedemnastu lat okazała się być nieodpowiednią kandydatką do prowadzenia rodzinnej firmy. 
"Całe dzieciństwo i młodość spędziłam w stoczni, całe moje cholerne życie to były żagle. Chciałam wszystko wiedzieć, poznać, chłonęłam wszystko jak gąbka. Pragnęłam tej stoczni bardziej, niż czegokolwiek na świecie. To była moja stocznia. Ojciec o tym wiedział." (str.211)
Teraz, po ponad dziesięciu latach, na skutek choroby siostry nie tylko musi wrócić do zajęć, którym z pasją przyglądała się w młodości, ale też pogodzić ową denerwującą swą nagłością pracę z opieką nad nie jednym człowiekiem, ale całą rodziną.

Chory człowiek jest trudnym partnerem. Często z jego ust
padają słowa, które wbijają się głęboko w serce pozostawiając w nim ranę na długie lata. 
"Tak, to ty na to zasłużyłaś żeby być chora! Ty zawsze żyłaś chwilą, o nic się nie martwiłaś. Dla ciebie liczą się tylko imprezy i zabawa. Nie ma nic, dla czego warto by żyć, i nikogo, komu by cię brakowało, nikogo, kto cie potrzebuje. To ty powinnaś być chora, nie ja!" (str.452)
Dzieciaki, widzące cierpiącą matkę, nie rozumieją potrzeby zmiany zachowania, wyzbycia się głośnych nawyków ani czegoś, co dorośli z powagą nazywają "kompromisem". Współpracownicy Christine - mądrej, opanowanej, odpowiedzialnej - nie wychodzą naprzeciw zastępującej ją panience, która powodowania niewiarą jej ojca,zakłada sobie za cel pracy "uśmiechać się i prowadzić small talk".

To powieść obyczajowa, zatem jak należało się spodziewać, Marie zacznie powoli wchodzić w kompletnie dla niej odległy świat, zdobywać zaufanie, ukazywać twarz zupełnie odmienną od noszonej dotychczas, pozbawionej trosk maski. 
"W ostatnim czasie ciągle budziły się we mnie wspomnienia i dawno zapomniane uczucia, które - w połączeniu z chorobą Christine i nieustanym podskórnym lękiem o nią - powoli zaczynały kruszyć moją powłokę" (str.300)
Co więcej, napotka także miłość, pojawiająca się ze strony, która potwierdzić może nasze bardzo polskie powiedzenie: kto się czubi ten się lubi. Zmieni swoje życie, odnajdzie nowe pasje. tylko... czy to wszystko, tak nagle spadające na jej nieprzywykłą do nadmiaru pracy, niepokorności dzieci i sztywności biznesowych zachowań głowę, nie przekroczy jej chęci, prób i nadziei? Czy zdoła odnaleźć niezbędny spokój a obok osobę, która pomoże wydostać się na powierzchnię, gdy toniemy w desperackich aktach próby radzenia sobie z nieznanym i zbyt trudnym dla jednych kobiecych rąk?

Wszystkie pytania, wszystkie nadmienione sytuacje brzmią jak zbiór oczywistości, przewidywalnych zmian akcji i uroków życia splecionych z troskami w sposób bardzo typowy dla gatunku, jakim jest powieść obyczajowa. Nic nowego, moglibyśmy orzec.
Skąd więc moja wysoka ocena i bardzo ciepły stosunek do książki Petry Hulsmann? Otóż jest to książka, która w swej stylistyce, sposobie podania emocji, plastycznych opisach zmiennych emocji, jest tak zgrabna, tak przekonująca i ładna językowo (ukłony dla pani tłumaczki), że stanowi omalże wzór powieści obyczajowej godnej najwyższych not.
Tutaj we właściwych momentach wybuchamy śmiechem, w idealnych płaczemy rzewnymi łzami i trzymamy za pewne sprawy kciuki tak mocno, że aż nas samych to dziwi.

Po raz kolejny dostałam do ręki książkę spoza kręgu moich zainteresowań. Nie, nie na siłę ale z przymrużeniem oka, na pokuszenie. I po raz kolejny jest to proza dobra, proza, dzięki której nadal otwieram nowe drzwi w świecie literatury. Przedziwne to dla mnie ale i zdecydowanie warte podziękowań.
Zaś samą książkę polecam zarówno fanom gatunku jak i osobom, które mają ochotę poznać obyczajowe powieści z ich najlepszej, profesjonalnej, naprawdę wyjątkowo udanej strony.

Wydawnictwo Initium, 2019
Tytuł oryginalny: Das leben fallt, wohin es will (2017)
Tłumaczenie: Agnieszka Hofman
Liczba stron: 512

dziękuję wydawnictwu Initium za egzemplarz recenzencki

poniedziałek, 9 września 2019

O zbrodniach namiętności.

"Kolory zła. Czerwień." Małgorzata Oliwia Sobczak  8/10


Zaledwie kilka dni po premierze... Warto zapamiętać ten dzień, to nazwisko, tę serię. Rzadko się zdarza, że debiut bywa tak udany, rzadko się zdarza, że kryminał bywa tak porywający. Rzadko się zdarza, że wszystkie obietnice wydawcy, zachęty umieszczone na okładce, opisy pełne podziwu, wyrażają tylko prawdę, są aż tak godne zaufania.

Czerwień - kolor, który stał się oznaką pierwszej części serii. Autorka ubarwia nim detale - parasolkę, sukienkę. Czasem błyska w lusterku wstecznym, łapie na moment nasz wzrok gdy przemierzamy ulice. Przede wszystkim zaś, tym kolorem opisuje się fachowo czerwień wargową - usta. Całowane, przygryzane ze zniecierpliwienia, wysuszone strachem, wreszcie... wycięte szarpanym, bądź równym i fachowym pociągnięciem skalpela. Wycięte z twarzy kobiet, których ciała w odstępie siedemnastu lat wypływają na sopocką plażę.


"Jak to możliwe, że po siedemnastu latach powtórzyło się coś podobnego? Czy to naśladowca, czy po prostu osoba o podobnych skłonnościach? A może to ten sam sprawca, który po niemal dwóch dekadach poczuł nieodparte pragnienie, by powtórzyć ten sam makabryczny akt zbrodni, by znów poczuć skrajne emocje towarzyszące morderstwu i okaleczeniu?" (str.93)

Sopot to nie kurort jaki kojarzymy z beztroską, wakacjami, bezpiecznym słonecznym ciepłem i szumem fal. To mafijny dom z lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Rozszalały nadmiarem brudnej gotówki, groźny porachunkami, zawiścią i łatwą śmiercią. Miasto nastolatek i ich mafijnych kochanków. Kłamstw, gróźb i układów, z których wydobycie się jest niemożliwe, nawet jeśli jest się córką prawniczej pary. A może zwłaszcza wtedy.

I Sopot roku 2013. Pozornie inny, łagodniejszy ale znów ozdobiony kpiną. Wydający się już dawno pozbawiony tamtego blichtru i morderczej zawiści a jednak równie niebezpieczny, noszący równie mylące maski. Miasto półprawd, przyjaźni zamienionej w zdradę. Tu nie można ufać nikomu, osoby sprzed lat okazują się tylko namiastką naszych wyobrażeń o nich, ktoś, kto nazywa się przyjacielem wiedziony jest tylko chęcią zaspokajania chorych żądz, a niespełnione czy odrzucone uczucia okrutnie się mszczą.

Jak żyć po śmierci własnego dziecka? Jak przez lata nosić brzemię bólu? Jak zatrzeć ślad ukochanej kiedyś twarzy, jeśli widziało się ją po raz ostatni tam, nad koszmarnie oszpeconą twarzą młodej dziewczyny, córki? Jak po siedemnastu latach przyjąć ze spokojem i zrozumieniem wiadomość, że omalże bliźniacza zbrodnia wydarzyła się znów tutaj, w tym mieście, na tej plaży?
"Och, jacy ludzie byli śmieszni z  tym wymyślaniem słów niosących pociechę, z tym posługiwaniem się pojęciami, które miały mniej boleć. Łudzili się, że jak przychodzą na cmentarz, to umarli ich słyszą. Wmawiali sobie, że mogą sobie przysiąść na ławeczce, porozmawiać ze zmarłymi, trochę się pożalić. dzięki temu czuli się lepiej. Mniej samotni, mniej opuszczeni, pewnie mniej puści." (str.189)
Jak będąc młodym policjantem wymazać sprzed oczu pierwsze, dramatyczne zetknięcie z twarzą ofiary? I jak walczyć o swoje racje, gdy o zbrodni sprzed lat lepiej, bezpieczniej, byłoby nic nie wiedzieć i jeśli byłe gangsterskie tuzy nadal śmieją nam się w twarz?

Niezwykła plastyczność języka i wartkość akcji wiążą się w węzeł nie do przecięcia. Pani Sobczak została obdarzona niezwykłym talentem do budowania zdań, tworzenia scen, które porywają czytelnika, pieszczą go detalami. To rzadki dar tak oczarować widza, żeby obejrzał rezultat twórczej pracy na jednym oddechu. I by na drugą część opowieści kupił bilet jeszcze w trakcie trwania pierwszej. Ja już swój, na kolejne "Kolory zła" kupiłam.
Polecam. Zdecydowanie. 

Wydawnictwo W.A.B. 2019
Liczba stron : 384

dziękuję Wydawnictwu W.A.B. za egzemplarz recenzencki
 

niedziela, 1 września 2019

O niezagojonych.

"Rana" Wojciech Chmielarz  9/10



"Czasami przyjęcie razów to najlepsza obrona, bez względu na to, czy chodzi o wyrzuty czy pięści." (str.230)

 Współczesne kojarzenie szkoły z budynkiem, zmarnowanym czasem, nudnymi nauczycielami i jeszcze nudniejszymi lekcjami jest typowe, nagminne i powierzchowne. Zapominamy często, że jest ona także miejscem, w którym młodzież, bywa że drastycznie, zderza się z prawdą o relacjach z innymi ludźmi. Zapominamy także, że to miejsce, w którym ostatnimi siłami łapiemy się szaleństwa, bezkarności i beztroski, które dane nam są przed krokiem w największą życiową pułapkę - dorosłość. Zapominamy, że szkoła to mały świat pełen wszystkich możliwych odcieni.

To wielkie szczęście, że istnieją pisarze pokroju Wojciecha Chmielarza, którzy zabierając czytelnika w wykreowany przez siebie świat robią wszystko, by ów świat poznać dogłębnie, by wyciągnąć jego najmroczniejsze sekrety na powierzchnię, pokazać to miejsce, opisać, nazwać bez ogródek. By wreszcie pokazać nam, że to, co czyni prawdziwą szkołę, to ludzie - z traumami, wzorcami, stereotypami. Z powielaniem rodziców, ze skrywaniem tragicznych wypadków z przeszłości, z często podwójnie prowadzonym, nastoletnim życiem, z gniewem czerpanym z rodzicielskiej agresji.
"Nie chodziło o to, że Sławek bał się ojca. To było coś głębszego, bardziej pierwotnego. Instynktowny szacunek, wpojony przez lata bolesną tresurą. jak u młodego wilka, który boi się rzucić wyzwanie samcowi alfa, nawet jeśli ten jest już stary i powłóczy łapami." (str.380)
I jeśli, jak w niektórych recenzjach, ktoś twierdzi, że tło rysowane przez Pana Chmielarza w "Ranie" jest nieprawdziwe, przejaskrawione i dalekie od prawdy, pozwolę sobie zapytać: Kiedy ostatnio przyglądałeś się plątaninie młodych i dorosłych dusz, spędzających ze sobą połowę każdego dnia? Bo Wojciech Chmielarz uczynił to najwyraźniej bardzo niedawno. Co więcej, uczynił to bardzo dogłębnie. Jak ja czynię to co dzień.

Spojrzenie w głąb tego, co wynosimy ze sobą poza mury własnego, małego mieszkania, autor podzielił na dorosłe i młodzieńcze perspektywy. Budzącą słuszne skojarzenia z przestarzałym już, stereotypowym obrazem Pani Nauczycielki Klementynę, obarcza przeszłością nie do wybaczenia. Każe jej dźwigać winę, która pali żywą raną przez całe lata, po śmierć. 
"Koszmary trwały od tak dawna, że czasami miała wrażenie, że stały się jej immanentną częścią. Nowym organem ciała, chociaż bolesnym i niepotrzebnym. Nowotworem snów." (str. 237)
Gwałtowne, budzące współcierpienie wspomnienia z przeszłości powodują nasz sprzeciw, niezrozumienie, gwałtowny opór w zderzeniu z rolą społeczną, jaką przychodzi Klementynie pełnić w przedstawionym momencie życia.

Przeciwstawiony dojrzałej nauczycielce obraz młodych ludzi jest niczym fajerwerk. Pełen ufności, która prowadzi do zguby, wściekle podlegający modom, chęci zaistnienia, przeciwstawienia się regułom. Taki świat, wiemy to przecież, nie jest niczym nowym. Może po prostu jest jednym z tych tematów, które dorośli doskonale znają i równie doskonale omijają zaprzeczając faktom i przypuszczeniom. Śmierć jednej z uczennic - Marysi, jak i jej powód, również nie jest niespotykanym przypadkiem. Zachowania młodych ludzi, prowadzące do niszczenia słabszych jednostek nie są dziwne. Ale to Wojciecha Chmielarza trzeba by pokazać je tak, że wydają nam się nieprawdopodobne czy wręcz odstręczające, by obudzić w nas czujność albo oburzenie, bo wreszcie przez rany, ból i krew pokazać, że taka bywa prawda. Bo o prawdzie też trzeba pisać wyjątkowo, a autor to potrafi. W fikcyjnym świecie zbrodni ukrywa klucz do emocji, którym dzięki niemu połączą wyobraźnię z tym, co jest zupełnie realne.

Kolejna śmierć, ta bardziej dramatyczna, "widowiskowa" i przedziwnie niebyła, stanowi już temat, w którym autor od lat czuje się najlepiej. Czysto kryminalny przypadek morderstwa dokonanego na nauczycielce przywraca nas do świata często kreowanego przez Chmielarza. Otrzymujemy po raz kolejny, sprawnie spisane sposoby dochodzenia do prawdy. I choć śledczymi uczynieni są przypadkiem zaangażowani w sprawę - młody, aspołeczny chłopak Gniewomir i wspomniana już starsza nauczycielka Klementyna, to zwroty akcji, niespodziewane odkrywanie dowodów, przerzucanie naszych podejrzeń z bohatera na bohatera, są jak zwykle wyśmienicie poprowadzone, podane ze smakiem i mocnymi, typowymi dla autora akcentami.

To jest niezwykle dramatyczna opowieść. Opowieść o domach, które zabijają obojętnością, ukrywanymi nałogami, przemocą, zgodą na zło i samym jego potęgowaniem. Opowieść o jątrzących się latami, nawet pokoleniami ranach, na które nie ma leków, okładów, znieczuleń. Opowieść o genezie naszych dramatycznych zachowań. 
"Była wybrakowana. Nie wiedziała dlaczego. Nie rozumiała, kto ją zepsuł i w jaki sposób, jednak właśnie to się wydarzyło. jakby ktoś zakradł się w nocy do ich domu (...) i wykradł jej serce, a na to miejsce podłożył zimny, twardy kamień." (str.263-264)
Nie ma tutaj miejsca na niedopowiedzenia, ale też nie ma wskazywania palcem tych, o których można bez wątpliwości powiedzieć: winny. Po lekturze tej książki pozostaje przekonanie, że wszyscy krążymy wokół wydarzeń, ludzi, decyzji, które ranią, które pozostawiają ślady, i które pewnego dnia mogą okazać się śmiertelne. Dla nas lub kogoś, kto stanie na drodze naszych chorych wyobrażeń.

Wydawnictwo Marginesy, 2019
Liczba stron: 414

dziękuję Wydawnictwu Marginesy oraz portalowi czytampierwszy.pl