Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

niedziela, 24 czerwca 2018

O okupacji alternatywnie.

"Farba" Wojtek Miłoszewski  8/10



Jest rok 2018. 
Zaledwie kilka miesięcy temu Rosjanie napadli na Polskę. Mamy wojnę. 
A dokładnie okupację, bo samymi działaniami wojennymi autor uraczył nas w tomie pierwszym - ciekawej, szybkiej, zgrabnej powieści "Inwazja". Wojtek Miłoszewski pozwolił w niej sobie, zgodnie z tytułem, na opis samego najazdu, walk, cierpień żołnierzy i cywilów. Po dramatycznym wprowadzeniu w losy bohaterów, autor kontynuuje opowieść, ciąg dalszy następuje. Dostajemy opowieść o okupacyjnych losach i ludzkich charakterach, o życiu, które musiało zostać całkowicie zmienione. O upokorzeniach, klęskach i o tym, że "tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono".

Nie można mówić o "Farbie" w oderwaniu od wspomnianego pierwszego tomu i nawet nie czynię takich prób. Widać wyraźnie, że autor pisał od początku z zamysłem stworzenia krótszej czy dłuższej serii. Byliśmy tego świadomi czytając zakończenie "Inwazji", ostatnie rozdziały "Farby" też świadczą dobitnie o tym, że to jeszcze nie pożegnanie. Gdzieś pod koniec pojawiają nam się bowiem akcenty amerykańskie, pojawiają się rozpoczęte negocjacje, zapowiedzi zwrotu w sytuacji. Prosto rzecz ujmując, zakończenie to jednocześnie wstęp do kolejnych niezakończonych spraw.

Z pierwszego tomu znamy już bohaterów typowych dla wojennej sensacji alternatywnej. Poznaliśmy broniących zajadle Katowic żołnierzy z kapitanem Romanem Gurskim i jego chorwackim przyjacielem i podwładnym sierżantem Jovanem Lacevicem na czele. Są i inni żołnierze, którzy pomimo, iż grają "role drugoplanowe" to jednak ich postacie narysowane zostały tak, że w niektórych momentach od nich właśnie zależeć będzie wszystko. Są tacy, którzy giną, inni okazują się zdrajcami... bo to świat wojny i okupacji Proszę Państwa. Czytając Pana Miłoszewskiego, nie ma się co do tego wątpliwości.

"Farba" zaczyna się od momentu gdy kapitulacja stała się faktem, gdy uciekinierzy często gubiący członków swoich rodzin, rozpaczliwie pragną ocalić jeśli nie samych siebie, to swoje dzieci. Okupacja opisana w powieści to też pora, gdy członkowie gangsterskich rodzin zaczynają nowy typ działalności, przestępcy odnajdują nowe możliwości przemytu, handlu ludźmi. Przecież i w trakcie wojny zawsze znajda się tacy, którzy potrafią i chcą na niej zarobić. Mają więc i oni swoje miejsce w "miłoszewskiej" wizji domniemanej wojny. Zaś tytułowa FARBA to organizacja o wyzwoleńczych ambicjach, realizująca mniej lub bardziej rozsądne, dopracowane, partyzanckie formy walki podziemnej. Słowo jest akronimem, który przemówić miał do międzynarodowej społeczności - Fighters Against Russian Barbarians.

Autor pozostaje w konwencji poprzedniego tomu, pisze świetnie, dzieli rozdziały na jeszcze mniejsze podrozdziały, przerzucające nas od jednego do drugiego bohatera. Skupia się nie tylko na tych, którzy z wojną kojarzą nam się najbardziej - żołnierzach, ich dowódcach oraz partyzantach, ale też na zwykłych ludziach, którzy albo okazują się być zupełnie niezwykli albo zmagają się z trudnościami, które nie przyszłyby nam nawet do głowy, gdybyśmy uświadomili sobie, że jutro, pojutrze, za kilka dni wybuchnie wojna. W piętrzeniu przeszkód, niepowodzeń, tworzeniu chaosu i serwowaniu niespodziewanych przemian bohaterów, autor okazuje się być, już po raz drugi, mistrzem. I nie wiem co bardziej działa na nasze emocje i wyobraźnię - czy ciągle trwające w ruinach walki, czy partyzanckie akty odwagi, kojarzące nam się nieustannie z tymi znanymi z historii Drugiej Wojny Światowej, czy straszne warunki życia na Syberii, równie dobrze, niestety, naszemu narodowi znanej, czy uznawanie Polaków ponownie za gorszy, słabszy sort ludzi. A może największe zniesmaczenie budzi ciągła obojętność świata, tak typowa dla współczesności? Brak pomocy od krajów i narodów, które o pomocy mówią najgłośniej, lekceważenie próśb o pomoc jakąkolwiek inną niż ta finansowa (skierowana nota bene do obu stron)? Jeszcze raz dostajemy obraz świata, w którym najlepiej zarabia się na śmierci innych i to zbrojenie obu stron okazuje się najbardziej intratnym interesem.

Został ten sam styl, ta sama bardzo precyzyjna, nie przegadana i nie rozwleczona forma, sprytnie pocięta akcja nie pozwalająca nam znudzić się jednostajnością osadzenia w jednym miejscu bądź skupienia na jednym bohaterze. Pozostał też zgrabny, lekki w czytaniu język. To, co się zmieniło, zdecydowanie na korzyść, to fakt, że autor nieco wymyka się konwencji czysto wojennej alternatywy i wplata wątki, które można kojarzyć bardziej z gatunkiem kryminalnym. Bo gdy Basia, znana nam z poprzedniej części, znajduje ratunek z zupełnie niespodziewanej strony, ratunek ów zmierza ku kolejnej straszliwej, psychopatycznej prawdzie. Bo gdy wśród rosyjskiej bandy morderców dostajemy nowego bohatera przeczącego stereotypom, autor zaraz wyśmiewa naszą nadzieję, ukazując prawdziwą twarz domniemanego obrońcy. Bo gdy partyzanckiej organizacji FARBA ma pomóc ktoś, kto zdaje się być idealnym do tego kandydatem, okazuje się on być zaledwie przekupnym watażką szukającym zemsty, działającym na dwie strony. Podobają mi się te dodatkowe elementy, te złe, "korzystające" z wojny, ukazujące swe psychopatyczne twarze postacie. Te nowe nazwiska związane bardziej z rosyjską ale i międzynarodową polityką, niż z  sama walką.
 

Na tym plastyczność gatunkowa się nie kończy. Typowe dla autora okazuje się być wplatanie nazwisk znanych polityków z całego świata, dygresje dotyczące ich dokonań, śmiałe komentowanie ich zachowań. Jest Donald Trump - lekceważący, mało rozsądny, aż proszący się o zastąpienie go innym, mniej skupionym na sobie graczem. Jest Angela Merkel, Emmanuel Macron, są dyskusje, jakie mogliby prowadzić. No i jest oczywiście Władimir Putin, który na samym początku dokonuje pewnego zwrotu historycznego, który chyba nikogo specjalnie nie szokuje, biorąc pod uwagę imperialistyczne zapędy przekonanego o swej wielkości i wyjątkowości polityka. Do elementów kryminalnych dochodzą zatem także elementy fikcji politycznej prowadzonej z "użyciem" autentycznych polityków zgrabnie zmieszanych z postaciami fikcyjnymi.
Nie brak też autorowi sarkastycznego humoru. Rosyjska bezpieka gnębiąca okupowany kraj - Krajowy Urząd Bezpieczeństwa Obywatelskiego - KUBO, zwany jest przez Polaków pieszczotliwie kubusiami. Polska jako podległy land otrzymuje skądinąd swojsko brzmiącą nazwę - Polska Republika Ludowa (PRL).

Książka jest ciekawa, wciągająca, daje każdemu czytelnikowi motyw do poznawania kolejnych etapów życia bohaterów. Tym, których najbardziej wzruszają cywile, daje możliwość współodczuwania, mocnego przeżywania wszystkiego co spotyka pozbawionych domów i rodzin ludzi zagubionych w ucieczce donikąd. Tym, którzy w książce o wojnie właśnie owej wojny szukają, daje opisy jeśli nie samych walk i potyczek z użyciem broni, to partyzanckich akcji, spiskowych narad, ba, nawet danych technicznych używanej przez walczących broni. Zaś tym, którzy lubią historię alternatywną, daje wizję inną od tych, które do tej pory znałam. Mnie osobiście podoba się owa kombinacja wszystkich trzech wspomnianych kierunków.

Gdzieś głęboko w tych Miłoszewskich genach tkwi umiejętność wspaniałego opowiadania. Przy tym, w obu tomach wyczytujemy gotowy scenariusz filmowy. Nie jest to bynajmniej przypadek, bo przecież dzięki Panu Wojtkowi otrzymaliśmy taką perełkę jak serial "Wataha". To, że jest on bardziej scenarzystą niż pisarzem powoduje, że opis scen jest bardzo plastyczny, umożliwiający naszej wyobraźni bardzo szybką wizualizację przedstawionych scen. Powiedzieć jednak trzeba, że z tomu na tom zaczyna to być język sprawnej powieści. O ile "Inwazja" zdawała się bardziej scenariuszowa, o tyle "Farba" to już bardzo smaczny literacko kąsek zaś fakt, ze nadal bardzo łatwo byłoby utworzyć z niego scenariusz jest moim zdaniem, w tego typu powieściach, wielka zaletą. Takich opowieści, zarówno na papierze jak i na ekranie, ciągle nam jeszcze brakuje. Niewątpliwie przeczytam kolejny tom i jestem pewna, że sprawi mi to równie wielką przyjemność jak ostrożne zapoznawanie się z debiutancką "Inwazją" i świadome podążanie wyznaczonym przez "Farbę" szlakiem. To się po prostu bardzo dobrze czyta.

Wydawnictwo: W.A.B., 2018
Cykl: Wojna.pl
Liczba stron: 640

(Nie istnieje moja odrębna recenzja "Inwazji" ale myślę, że nie będzie nadużyciem, jeśli zainteresowanych obydwoma tomami zaproszę do przeczytania powyższej.)

czwartek, 21 czerwca 2018

O nienadzwyczajnym policjancie.

"Podpalacz" Wojciech Chmielarz  7/10


Dość późno przyszło mi się zapoznać z 'życiem i działalnością' Jakuba Mortki, co nie znaczy, że rozpoczęłam przygodę z kryminalną serią Wojciecha Chmielarza z niechęcią czy ociąganiem. Owo podejście okazało się właściwe, jako że w rękach mam powieść łatwą, przyjemną, nie wymagającą skupienia i troski na miarę badań naukowych z geotechniki (ku czemu zmierzają niektórzy autorzy tego gatunku) a jednocześnie nie urągającą inteligencji i potrzebom wytrawnego, doświadczonego czytelnika 'z przeszłością'.

W dzisiejszych czasach postać policjanta ukazywana jest w dwojaki sposób. Albo przedstawia się go w książkach i filmach jako superbohatera ratującego świat, ba, wszechświat, przy pomocy zaledwie jednej sztuki broni a nawet gołymi rękami, albo natykamy się na opisy i filmiki ukazujące nieporadnych, nie sprawiających zupełnie wrażenia stróżów prawa mężczyzn czy kobiet, którzy nagminnie robią błędy (w tym ortograficzne) i upierają się przy tak zwanym 'karaniu za niewinność'. Jakub Mortka zaś jest po prostu normalnym, zwykłym policjantem. Można zapytać co znaczy 'normalny policjant' w ujęciu Wojciecha Chmielarza. I warto orzec z prostotą dziecka, że to po prostu człowiek z krwi i kości, ponieważ odnoszę wrażenie, że właśnie owa nienadzwyczajność czyni powieść o komisarzu Mortce czytadłem (to słowo jest tutaj wielkim komplementem!) bardzo sympatycznym, pozwalającym w sposób lekki i przyjemny zapoznać się z kryminalnym przypadkiem opisanym przez autora, jednocześnie obserwując osobiste i zawodowe (a zatem dla wielu z nas właśnie 'normalne') życie pewnego policjanta. "Na tym w końcu polegała ta praca: na ciągłym grzebaniu po łokcie w stosie śmieci z nadzieję, że wreszcie wyłowi się coś cennego, i na zadawaniu tysiąc razy tego samego pytania, licząc, że ktoś w końcu na nie odpowie." (str.75)

"Podpalacz" jest pierwszą częścią serii, której kolejne tomy przyciągają rzesze czytelników. jak na pierwszą część przystało, wprowadza ona bohaterów, ukazuje nam ich styl pracy, życia, zachowania, przy czym wraz z tymi opisami dostajemy sporo spokoju, lekkości, świeżego powietrza. Wydawać by się mogło, że stwierdzenie 'lekki kryminał' to oksymoron ale w niewielu przypadkach okazuje się, że taka forma literacka, odpowiednio dopieszczona, odpowiednio mądrze podana, ma rację bytu. Czytając recenzje, które piszę i widząc wybory czytelnicze jakich dokonuję, łatwo się domyślić, że wolę kryminały, które od pierwszy stron są mocne, duszne, mięsiste, bardzo efektowne emocjonalnie. Tutaj, przyznać trzeba, mimo niewątpliwie wypoczynkowo spędzonego czasu, drażniła mnie pewna obyczajowość opowieści, przytłumianie kwestii kryminalnych związanych z ciekawą sprawą tym, co zwraca nasze myśli raczej ku zwykłej, mrówczej pracy albo sposobach radzenia sobie ze stresem w zaciszu blokowisk. 
"Podpalacz"jednak się broni. Nie brakuje w nim bowiem takim momentów, w których Pan Chmielarz pokazuje, że potrafi opisać dramatyzm sytuacji, aż po okrucieństwa, strach i ból w sposób mocno działający na wyobraźnię,  mocno wstrząsający naszym sumieniem, budzący poczucie niesprawiedliwości, trwogi, a nawet współodczuwania bólu. "Ci ludzie jeszcze nie do końca wierzyli w to, co ich spotkało; jeszcze mieli nadzieję, że to tylko koszmarny sen, z którego zaraz się obudzą. Kiedy stracą tę nadzieję, ból wybuchnie z nową siłą i pogrążą się w czarnej rozpaczy." (str.223) Tak opisuje śmierć dzieci, gwałtowne reakcje policjantów, którzy mimo nieco zbyt spokojnie lub frywolnie nakreślonych charakterów, mają od autora przyzwolenie na to, by jednak czasem nie panować nad emocjami. 

Jeszcze nie polubiłam komisarza Mortki. Sprawia na mnie wrażenie człowieka nadmiernie opanowanego, silnie pogodzonego z niepowodzeniami, o ile nie (proszę wybaczyć) momentami nawet ślamazarnego. Owszem, z ust gangstera pada, zdecydowanie w tym kontekście komplementujące określenie komisarza jako 'psa doskonałego', obowiązkowego, starannego i upartego. Dla mnie jednak obraz Mortki, jaki otrzymuję przy tym pierwszym spotkaniu jest nieco zbyt płaski, jednowymiarowy, ugładzony. Emocjonalnie, charakterologicznie wydaje mi się być nieco zbyt spolegliwy, choć autor w kilku scenach zdaje się składać obietnicę wyostrzenia pazurów komisarza, czego nie omieszkam sprawdzić w kolejnych częściach serii. Wybór autora wynika być może z tego, iż tego typu policjant prawdopodobnie będzie bliższy odbiorcy. Bo tak naprawdę, jak wspomniałam króciutko we wstępie, w krainie kryminałów stale tkwimy zawieszeni pomiędzy przygnębionymi skandynawskimi detektywami, nieustannie zmagającymi się z traumami i stanami depresyjnymi, a policjantami, którzy w swojej niesamowitości bywają wręcz groteskowi. Jest więc zatem w tej swojskości metoda, co daje się zauważyć w opiniach czytelników, którzy Kubę Mortkę po prostu zwyczajnie lubią. 

Opisy trudnych spraw i wzburzających emocjonalnie momentów są na szczęście u Wojciecha Chmielarza lżejsze niż we wspomnianych skandynawskich czy mroczno-polskich powieściach kryminalnych. I to jest wielka zaleta. Autor trzyma się bowiem linii wyznaczającej niejako środek, płynną granice pomiędzy lekkim, nieco zabawowym podejściem do opowiadania danej, niełatwej historii a czymś, co wtłacza nas w głęboki mrok i każe współcierpieć z bohaterami. Ten stonowany sposób pisania, zarówno o prostym jak i trudnym, o pospolitym i o bolesnym, pozwala zachować doskonałą równowagę, nie stwarzając poczucia, że ktoś po zabawie w obyczajowe opowiastki spuszcza na nas niespodziewany i kompletnie wybijający nas z rytmu głaz poetyckich, dramatycznych opisów rodem z thrillera, które nazywam prosektoryjnymi. 

Odnoszę wrażenie, że Wojciech Chmielarz napisał kryminał w starym, klasycznym stylu, który był mi najbliższy gdy rozpoczynałam przygodę z tym gatunkiem. Kiedy sięgałam po tamte książki wiele lat temu, właśnie tego typu narracja, tego typu sterowanie akcją były typowe dla kryminałów. Zaczynały się wolno, statycznie. Podobnie jest w "Podpalaczu". Bohaterowie pojawiają się spokojnie, poznajemy ich bez gwałtowności, autor nakreśla problem i dąży ku jego rozwiązaniu. Dopiero około strony dwusetnej pojawiają się nowe nowe wtręty, zawirowania, niejasności. Te poboczne wątki dla niektórych będą zakłóceniem prostego dotychczasowego toru, ale dla mnie są wyśmienita formą zaciekawienia po momencie stagnacji. Pojawia się wątek kolekcji obrazów, gry na giełdzie i zaczynamy odczuwać silny wzrost zaciekawienia, które od tej pory intensywnie ciągnie nasza uwagę w kierunku ostatnich stron powieści. Niezwykle ciekawych nota bene. 

Nie jest to mój ulubiony styl powieści kryminalnej, niemniej jest to dziełko bardzo smaczne, nie powodujące zniechęcenia. Jest to, powiedziałabym, forma lekkiej, nienachalnej rozrywki, która daje nam sporo przyjemności. Jest w niej suspens, są mocniejsze przeżycia, jest gładka i lekko acz z miłą niecierpliwością  prowadząca nas przez powieść akcja. Ten klasyczny styl zaciekawiania i prowadzenia czytelnika przez zagadkę kryminalną sprawia, że z przyjemnością przeczytam pozostałe części, by podzielić się wrażeniami.

Wydawnictwo: Marginesy, 2018
Cykl: Jakub Mortka (tom1)
Ilość stron: 367

piątek, 15 czerwca 2018

O uosobieniu zła.

"Niech będzie wola twoja" Maxime Chattam 9/10


To, że książka Maxima Chattama została oceniona przeze mnie na 8, a zatem jako dzieło wybitne, nie oznacza, że spędzimy przy niej ciepłe, przyjemne popołudnie czy dwa... , że odpłyniemy w świat, który pozbawi nas trosk, pozwoli odpocząć od codzienności. Wręcz przeciwnie. Książka jest trudna, bardzo mocna, wzbudzająca wiele nieprzyjemnych emocji. To zaś, co stanowiło o ocenie na jaką moim zdaniem zasłużyła to fakt, że w tych własnie nieprzyjemnych, niespokojnych, burzących w nas krew formach, Chattam wydaje się być mistrzem. Stwierdzam to nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni, a jeszcze raz chwaląc jego maestrię utwierdzam się w przekonaniu, że nazwanie go częścią malutkiego klubu moich ulubionych autorów, nie było pochopnym zachłyśnięciem się jednym udanym utworem.

Można by powiedzieć o wielbicielach takiej literatury, w tym o mojej osobie, że ekscytuje nas coś, co jest czystym złem. Można by zarzucać jej czytelnikom, że poszukują chorych podniet czy też może, że gdzieś w głębi duszy ukrywają namiętność skierowaną ku zachowaniom uznawanym za niekoniecznie społecznie akceptowalne. Nie jest tak. Myślę, że większość wielbicieli prozy Maxima Chattama podziwia niezwykły kunszt ukazywania jaźni psychopatycznej, umysłu, który kieruje się niezrozumiałymi dla nas motywami. Opisy, które serwuje nam autor, to nie są opisy czysto krwawego dręczenia ofiary, to nie są opisy, które na mnie osobiście sprawiałyby wrażenia rzeźni, od której należałoby odwrócić oczy. W opisach tych autor raczej kumuluje w sposób niezwykle plastyczny wszystkie złe emocje, które sam psychopata kreuje, a później zgodnie ze swoja wolą przeżywa po to, by zaspokoić chore wyobrażenie o tym, co dla niego dobre, wymarzone, spełniające. 

Bohaterem "Niech będzie wola twoja" jest chłopiec, później mężczyzna, Jon Petersen, którego autor przedstawia jako typ człowieka, który urodził się takim a nie innym, w takich a nie innych dramatycznych okolicznościach, i poprzez to "zrodzenie we krwi" wchłonął przekleństwo świata. Owo przekleństwo spadło na niego i z powodów genetycznych i za sprawą traumy, która choć spotkała go w pierwszych, mało świadomych chwilach życia, nigdy nie była w stanie zaniknąć. Wręcz przeciwnie, rozwinęła się w tak potwornym kierunku, że dla jego bliskich czy sąsiadów oczywistym wydawał się fakt, że ów człowiek nie pochodził z ziemi czy nieba, ale był tworem piekła, wysłannikiem zła. "Niektórzy rodzą się na wskroś dobrzy, większość to linoskoczkowie tańczący nad przepaścią pomiędzy dobrem a złem, ale garstka takich jak on pojawia się na świecie już skażona sporą ilością szlamu przy fundamentach, zbyt dużą, by moralizatorskie wody cywilizacji mogły zmyć ten bród." (str.140) 
Cała reszta książki neguje możliwość jakiegokolwiek zrozumienia owego człowieka. On wie, że jest zły i właśnie to jest przerażające. Gdyby sobie z tego zupełnie nie zdawał sprawy, gdyby autor przedstawił nam tylko ekstatyczne momenty zachwytu koszmarnymi "dziełami", gdyby pokazywał nam tylko chwile, kiedy Jon wręcz odpływa w nierzeczywistość, być może ów pozbawiony krzty dobra człowiek stałby się dla nas w maleńkim choć stopniu akceptowalny, być może znaleźlibyśmy dla niego jakąś psychiatryczną czy resocjalizującą drogę ratunku. Ale Chattam idzie dalej: czytelnie i jasno wskazuje momenty zawahania, potencjalnego zdania sobie sprawy z własnego okrucieństwa, momentami wręcz daje nam nadzieję na opamiętanie. Bez skutku. I ta bezsensowność zawahań, już u zarania skazanych na niepowodzenie powoduje, że w naszych prostych ludzkich głowach, owo wielkie umiłowanie zła zwyczajnie się nie mieści. 

Dawkowanie okrucieństwa, któremu towarzyszy nasze wzburzenie, autor opanował do perfekcji. Dziecko, które zawiść i zazdrość przekuwa w okrucieństwo. Szukanie w lepszych od siebie słabości, którymi może ich zniszczyć. Niewinne zwierzęta, które są dla niego kolejnymi darami mającymi wzbogacić jego, odkryte później przypadkiem, cmentarzysko. Kobiety gwałcone, maltretowane, uznawane za przedmioty i ową przedmiotowość okupujące stoczeniem się w świat, z którego brakuje powrotu. Chory ideał rozlanego na pościeli kwiatu niewinności. Można mnożyć odstające od jakiejkolwiek normalności i akceptacji zachowania Petersona, nie brak Chattamowi wyobraźni w tym aspekcie. Ja jednak uparcie uważam, że nie ku przerażeniu i żądzy krwi są one w powieści kreowane ale ku wizualizacji, ku pobudzeniu wyobraźni i wreszcie ku zdaniu sobie sprawy. Myślę, że w przypadku tego typu powieści autorzy chcą wskazać na pewną dziwna obojętność, która pozwala nam tolerować i odwracać oczy od sytuacji, które początkowo być może nas bulwersują, być może nawet szokują, a potem po prostu są. Bez naszego sprzeciwu. Bo ważniejsza jest lojalność wobec sąsiada niż popatrzenie na jego ręce i na to, co nimi czyni w zaciszu domowym i poza nim. "Czy prawda istnieje jedynie wtedy, gdy ujrzy światło dzienne? Czy tez prawda świata jest tylko wielkim oszustwem opartym na skrawkach prawd, jakie każdy zachowuje grzecznie dla siebie?" (str.290)

Na koniec jeszcze jedna refleksja, jeszcze jeden powód, dla którego "Niech będzie wola twoja" okazało się dla mnie książką ogromnie poruszającą, i którą za owo dotarcie w mroczne głębiny duszy oceniam tak wysoko. Miejsce, które podobnie jak u bardzo przeze mnie cenionego Jakuba Małeckiego, skupia w garści wszystkie prawdy o ludzkim złu. Mała społeczność rządząca się prawami, które wydaja nam się stare, bardzo wiejskie, małomiasteczkowe ... a tak naprawdę stanowi namiastkę tego, co spotkać możemy w większych skupiskach, miastach, całych krajach. Prawa, które budują mur obojętności, które ukrywają zdarzenia jak te z powieści Chattama pod większymi, bardziej spektakularnymi czy wydawać się może, bardziej drastycznymi. Małe społeczności to także ciche potakiwanie koszmarnie przyjętemu patriarchatowi. Niszczy się jego chorym rozumieniem syna, dając mu na całe życie poczucie nienawiści wpajając dyscyplinę krwią i okrucieństwem albo też, co wręcz niewyobrażalne, tłumaczy się nim folgowanie na córce własnym chorym pragnieniom seksualnym, co prowadzić ją może tylko w ból i śmierć. 

Chyba pora przyjrzeć się uważnie tego typu powieściom po to, by nie pozwolić sobie na machnięcie ręką, na stwierdzenie, że ten problem nas nie dotyczy. Ponieważ to my sami owa obojętnością kreujemy strach i przyzwolenie. W którymś momencie, zdawszy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, widzimy siebie siedzących w skorupie w oczekiwaniu na zło, a jednocześnie mających nadzieję, że owo zło nasze domostwo ominie. Tyle że mamy psa, kota, którego traktujemy jak członka rodziny i którego nie chcielibyśmy pewnego dnia nie odnaleźć. Mamy syna, który powinien odebrać zaszczyty za swą pracę miast uciekać przed obelgami, bo zazdrosne zło obsikało mu spodnie. I wreszcie... mamy córkę, która nigdy, przenigdy, nie powinna wychodzić z domu sąsiada z czerwonym makiem w dłoni.
...bo ostatecznie, sama wiara w sprawiedliwość, ludzką czy boską, może jednak nie wystarczyć... prawda, Panie Chattam?...

Wydawnictwo: Sonia Draga, 2016
Tytuł oryginału: Que ta volonté soit faite
Tłumaczenie: Marta Olszewska 
Liczba stron: 304

wtorek, 5 czerwca 2018

O retro gliniarzu.

"Gliny z innej gliny" Marcin Wroński (Ryszard Ćwirlej, Robert Ostaszewski, Andrzej Pilipiuk)  

7/10


Recenzja przedpremierowa

Miłośnicy kryminałów retro, nazwisko Pana Wrońskiego mają zapewne zapisane w czytelniczej pamięci złotymi zgłoskami. Nie ma więc sensu pisać peanów chwalących czy potwierdzających wielkie powodzenie jakim cieszyła się właśnie zakończona seria. Znany jest też fakt, że jej niesforny bohater - Zyga Maciejewski - dostarczający niezwykłych wrażeń, skrojony został na miarę idealnego mieszkańca Lublina dwudziestolecia wojennego a jednocześnie opisany językiem i formą, które niewątpliwie sprostały wymaganiom współczesnego, żądnego akcji czytelnika. Była to bowiem seria starannie umiejscowiona w czasie, przepełniona ówczesnym miejskim folklorem, okraszona humorem lubelskiej ulicy i policyjnych komisariatów. Jednocześnie spisana została z taka swadą i tak przejrzyście, że ów powrót w czasie nie był przeszkodą, by pokochały ją rzesze osób stroniących od innych pokładów historii.

By zakończyć swą serię z przytupem, dostarczyć jeszcze innych wrażeń a jednocześnie nie wyjść z konwencji, dzięki której cieszyła się ona tak wielka popularnością, Marcin Wroński zdecydował się na tom X. Czymże ów twór jest? Otóż jest to praca zbiorowa trzech twórców, przyjemna i zaskakująca makatka pomysłów, innowacji, zabawy bohaterem, będąca jednocześnie hołdem dla głównego autora, który dziesięcioletnią pracą narzucił temat, bohatera ale już niekoniecznie styl czy ramy czasowe. Pan Wroński, zapraszając do współpracy trzech znanych polskich literatów, pozwolił im na swobodne przerzucanie swego bohatera w miejsca i lata, które najbardziej będą odpowiadały ich stylistyce, koncepcji, upodobaniom i przyjemności pisania.

Sam Marcin Wroński wprowadzenie do zbioru pozostawia w miejscu i czasie znanym i nam i swojemu bohaterowi. W opowiadaniu rozpoczynającym książkę nasz bohater, niczym Sherlock Holmes, rozwiązuje zagadkę przedstawioną w sposób zwięzły i zabawny, a jednocześnie wrzucający nas w świat znanych postaci, dzięki czemu wygodnie rozsiadamy się w starym, przyjemnie znajomym fotelu. Ale ledwie jeden krok dalej zaczyna dziać się inaczej i dziwniej a nasz fotel, niczym wehikuł czasu, wiedzie nas w miejsca nieznane. Bo przecież u Pana Ćwirleja to Poznań będzie tłem wydarzeń, w których Zyga wykaże się swym sprytem. Andrzej Pilipiuk dołoży sporo swojej niezwykłej wyobraźni, zaś Robert Ostaszewski zmierzy nasze wyobrażenia o życiu komisarza Maciejewskiego z czasami wojennymi. O, to nie koniec Proszę Państwa. Wszak i czasy komuny, czasy budowy naszej pięknej socjalistycznej ojczyzny znajdą się na kartach owego niezwykłego zbioru, ba, także lata 80-te dwudziestego wieku niejednym nas zaskoczą za sprawą samego Marcina Wrońskiego.

Można każde opowiadanie czy tez prozatorski fragment opisywać, datować i kojarzyć z konkretnym miejscem ale nie o to, mam wrażenie, chodziło autorowi. Chodzi tutaj o dziesięcioletnia pracę i przywiązanie do tego niezwykłego policjanta-boksera, chodzi o to, jak dojrzewał zawodowo i osobiście, jak zmieniały go czasy, w których przyszło mu żyć i pracować. Teraz wiemy także jak owa postać mogłaby sprostać naszym wyobrażeniom po koniec lat dwudziestych. O przepraszam, XXI wiek też w tym zbiorze nie jest dla Zygi zagadką.

Jak wspomniałam jest to rodzaj współpracy, poddania się przez czterech pisarzy urokowi opowieści, jaką zapewnia swoją innością i  niepowtarzalnością gatunek jakim jest retro kryminał (czy na pewno w tym przypadku nadal obowiązuje nas ta nazwa gatunkowa? a może to tylko przyczynek do zabawy międzygatunkowej?).
Jest to rzecz jasna uchylenie kapelusza przed Marcinem Wroński, który Zygę powołał do życia, a następnie tak starannie, zabawnie i różnorodnie w owym życiu umiejscawiał, że z przyjemnością sięgaliśmy po kolejne etapy jego historii przez cała dekadę.
Dla mnie, także dzięki kilku ostatnim stronom, zbiór ten wydaje się być hołdem dla samego bohatera. Bo też odkładając książkę mamy wrażenie, że niezwykle ciężko jet pożegnać się z Maciejewskim. Marcinowi Wrońskiemu - ojcu postaci, współautorom zbioru doceniającą niezwykle wartościową pracę autora serii i nam - czytelnikom.

Bardzo przyjemnie czyta się ten zbiór osobie, która jak ja, nie jest wielką fanką gatunku retro kryminał. A jeśli tak jest, to zapewne stanie się ona pozycja obowiązkową miłośników tegoż. Uśmiech nie schodził mi z ust, ogarniała mnie niemała nostalgia gdy zbliżałam się do końca tego niezwykłego, nieco abstrakcyjnego zbioru przygód, opowieści i form pożegnalnych. Warto się czasem nostalgicznie pouśmiechać, prawda?

Książkę przeczytałam przed premierą (6.06) dzięki portalowi czytampierwszy.pl, któremu gratuluję pomysłu na taką możliwość, oraz dzięki wydawnictwu W.A.B., który w owej akcji ją udostępnił. 


Wydawnictwo: W.A.B., 2018
Cykl: Komisarz Maciejewski (tom 10)
Liczba stron: 413