Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielicie się ze mną komentarzami, wrażeniami, wdacie się ze mną w dyskusje i polemiki.

Dziękuję za każdy komentarz, za każdy ślad, który zostawiacie.

To, że czytacie moje recenzje i książki, które subiektywnie acz z wielką szczerością i przyjemnością staram się ocenić, oraz to, że chcecie mi o tym powiedzieć, jest dla mnie najpiękniejszą nagrodą.

środa, 26 grudnia 2018

O zgubionym nieodnalezionym.

"Dokąd odchodzą parasolki" Afonso Cruz  10/10


Mam za sobą setki, tysiące przeczytanych książek.
Jest środek nocy, zamknęłam książkę, skończyłam.
...
Nigdy w życiu, NIGDY, żadne zakończenie tak mną nie wstrząsnęło, nie złamało mi tak serca. Nigdy...

Podróżujesz południowymi morzami, zawijasz do portów Orientu, uczysz się ich brzmień, zapachów, kultury ludzi, którzy stanowią o ich niespotykanym kolorycie. Każdy port - muzułmański, hinduski, chrześcijański budzi w Tobie zadziwienie. Zadziwienie ludźmi. Bo u Afonsa Cruza każdy człowiek niesie mądrość. Wydaje Ci się, że musi to być tylko jego mądrość, typowa dla danej religii czy kultury, ale tak nie jest. Słowa, które czytasz wypowiadane w dyskusjach, subtelnych i tych pełnych lamentu arabskich sprzeczkach, rozmowach z uczącymi się świata dziećmi, splatają się w gruby, starannie wygładzony warkocz. A wgłębiając się coraz bardziej w świat powieści "Dokąd odchodzą parasolki", coraz bardziej nabierasz przekonania, że tylko ten posplatany z przekonań, przepiękny w swej różnorodności ale i podobieństwie warstw warkocz, stanowi prawdę uniwersalna, niepodważalną, zamkniętą w prawdziwie czującym ludzkim sercu.

Świat stworzony przez Afonso Cruza to świat pokory głównego bohatera - Fazala Elahiego, który rzadko podnosi oczy, stale skupiając wzrok na skromnie stawianych krokach, zaś umysł na rządzących jego myślami cytatach z islamskich uczonych i proroków. 
Jego wypowiedzi ubarwiają niezwykle mądre, trącające najczulsze struny, "Urywki perskie", które autor, w uporządkowany sposób zamieścił w apendyksie. Bez względu na naszą wiarę lub jej brak, stanowią one zbiór niezwykle trafnych spostrzeżeń, które stać się mogą przewodnikiem dobrego, płynącego z mądrego postrzegania świata, postępowania.

Fazal otoczony jest lub będzie w trakcie rozwoju opowieści ludźmi, którzy nie należą do zwyczajnych. Jego kuzyn - przemawiający dłońmi migającymi wiersze, nie prozę, to derwisz, mędrzec, ostoja spokoju, wspomożenie w chwilach wątpliwości i dramatów. 
"To bardzo ładne, że jego ręce są zdaniami, a jego ciało akapitami. Szkoda, że pan go nie rozumie, jego falujących rąk, bo z jego palców wychodzą piękne zdania. Mówi takie słowa, że można by je wieszać na ścianach, mówi takie słowa, że można by je sobie powiesić w salonie." (str.546)
Rozkrzyczana siostra, próżna i niepokorna, ma w sobie także niezwykłe pokłady miłości, okazać ją umie jednak tylko w chwilach, gdy owo ciepło wymyka jej się z rąk. Żona... Bibi jest z innego świata. Podróże zmieniły ją w kobietę uważającą się za pełna swobód, europejską, wolna od zakazów. Płynie ulicami, snując za sobą zapach zachodu, fale kruczoczarnych włosów i perlisty śmiech, mało przystający do świata islamu. 
"Bibi zdejmowała z męża niewidzialność, sprawiała, że Elahi się pojawiał, przestawiał wtapiać się w ściany." (str.77)
I to właśnie jej zniknięcie bez słowa, pozostawienie męża z małym synkiem bez wyjaśnienia, bez spojrzenia wstecz, rozpocznie faktyczną opowieść Afonsa Cruza.

Przez tę piękną książkę przewijała się będzie opowieść rodzinna, nauka jak panować nad przeciwnościami losu, wielka prawda słyszana z ust duchownych każdej z napotkanych religii, wreszcie, będzie się przewijała miłość i ogromne cierpienie. Ból nie do wyobrażenia dla samego autora, skoro umieszcza go na negatywie - na czarnych stronach złamanych bielą liter. Równie niewyobrażalna jest moc niektórych słów, powtórzeń, reakcji, którą autor podkreśla odgrodzeniem owych kilku liter od reszty tekstu. 'NIC' jest tak wielkie, że zajmuje centymetr strony a potem, obok, nie ma już nic, właśnie nic. Także sam początek książki, zderzenie mikołajowej opowieści snutej pięknym, pełnym dziecinnej czułości językiem, ilustrują obrazki spoza naszego postrzegania Świąt, spoza naszego postrzegania dzieciństwa, czasem i spoza postrzegania świata. 

Takie i podobne zabiegi redaktorskie powodują, że nad tym co ma do nas wołać, co ma nas zastanowić lub przygnieść musimy (!) zatrzymać się na dłużej, poświęcić im sekundę, dwie więcej. Musimy przerwać nasza podróż łagodnymi falami spokojnej rzeki by się wzburzyć, by wstać, by zareagować.
By w naszym sercu zazgrzytało coś spoza idealnie snutej
opowieści - złamanie szczęścia rzeczywistością, niepokojącą myślą, obawą.
"Tragedie cenią sobie
naszą intymność,
lubią przysiąść sobie z nami 
na herbatkę." (str. 59) 

Dzieci to w tej książce ilustracja dwóch stron życia - ogromnej miłości, która sprawia, że w szeroko otwartych ustach dziecka dostrzegamy planety, gwiazdy i galaktyki, oraz rozpaczy - pełnej strachu, głośnego lamentu i szoku pozwalającego widzieć jedynie czubki swych niedopastowanych butów. To plakaty, gdzie niczym król z bajki, ojciec chce oddać królestwo za powrót, a później tylko ukojenie. To podróże po spektakularnie pozbawione rozsądku rozwiązanie, to kolejne przywiązanie, to ukochanie dla szemrzącego niczym subtelny strumień nowego domowego życia. 
"(...)dzieci przegrywają wszystko, nawet młodość. Przegrywają wojny, przegrywają niewinność, przegrywają czystość, przegrywają dziecięcy zapach. Zło wygrało dzięki całej broni, jaką się posługuje, a Dobro przegrało przez całą broń, której nie ma." (str.263)
Wreszcie, dziecko to wyrok, to skazanie na wstrząs, to palec wskazujący i skazujący na nieopisane cierpienie. Za niekochanie, za niezadbanie, za nieprzywiązanie...


To nie jest książka, to przeżycie. To godziny w rytmie wirowania derwiszów, pragnących niczym Uroboros, niczym pies goniący za swym ogonem, dotknąć nieskończoności koła, dotknąć Boga. To ciepło, które przytulamy wraz z przepięknym językiem, fenomenalną formą graficzną, z ilustracjami z szachowej rozgrywki, mogącymi pokazać wszystko, jeśli tylko zechcemy to zobaczyć. 
"Świat to kwadraty czarne i białe, cisze i krzyki, śmiechy i krzyki. Nie kula spłaszczona na biegunach, lecz swego rodzaju szachownica, plansza z wojskami." (str.258)
To wielka literatura, to 596 stron uczuć, wzajemnego dbania bohaterów o siebie, nieulegania złym ludziom pokroju 'czereśniowego' Generała i jego synów, niewiary w fanatyczne zapatrywania mułły. Strony godzenia się na akceptację każdego dobrego słowa, bez względu na to, jaka religia kieruje ustami mówiącego.

I jest to książka, w której autor napisał także stronę 597... 

Wydawnictwo: Rebis, 2018
Tytuł oryginału: Para onde vao os guarda-chuvas
Tłumaczenie: Wojciech Charchalis
Liczba stron: 624

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.
 

niedziela, 23 grudnia 2018

O śmiertelnych błędach.

"Skazany na zło" Adrian Bednarek  8/10 


Mówią, że dobro powraca. A zło?
Bywa, że w naszym umyśle tworzą się usprawiedliwiania dla popełnianych czynów. Kierowani chęcią wymuszenia zadośćuczynienia za zło, zemsty za czyn, którego nie jesteśmy w stanie wybaczyć, dajemy sobie prawo do samosądu, do wyznaczenia pokuty winnemu, do bawienia się w boga i karanie za grzechy. Łatwo osądzać takie zachowania jako nieetyczne, pełne wewnętrznego zła, sprzeczne z kierującymi naszym życiem ludzkim poczuciem sprawiedliwości. Ale, czy gdyby to nam psychopata odebrał spokój, ukochaną osobę, poczucie życia prowadzonego wedle spełnionych marzeń, mielibyśmy w sobie moc pogodzenia się z losem? A może moc należy rozumieć inaczej? Może to ona kieruje zemstą?
Jak ocenić osobę, która, jak bohater "Skazanego na zło", podejmując niewłaściwą decyzję, ściąga na siebie przekleństwo ciągu wydarzeń, które przyniosą więcej zła niż dobra? I czy właściwie jakakolwiek decyzja, podejmowana przez człowieka szalejącego z niepokoju, zaskoczonego sytuacją mogącą zniweczyć jego plany, obrócić dotychczasowe życie w pył, może być dobra albo zła?

Adrian Bednarek, znany z cieszącej się wielka popularnością "diabelskiej" serii, powraca z bohaterem tyleż ciekawym co niepozornym. Takie przynajmniej odnosimy wrażenie po pierwszych rozdziałach. Rozpoczynając od wielkiego bum, prezentując nam już na początku książki trzęsienie ziemi o niebywałej skali, autor ukazuje nam bohatera w niezbyt pozytywnym świetle. Nie tylko, że nie wzbudza naszej sympatii fakt, że nie należy on do najwierniejszych i najbardziej szanujących kobiety mężczyzn, to dodatkowo jego niekoniecznie słusznymi decyzjami w chwili niespodziewanej tragedii zdaje się kierować jedynie egoizm i panika.
"Zastanawiałem się, w jaki sposób do codzienności wracają ludzie w podobnym położeniu. Zapewne wielu takich chodziło wolnych po ulicach, z sumieniem przepełnionym goryczą czynów, do których popchnęły ich niesprzyjające okoliczności. (…) Czy cały czas rozmyślali o swoich postępkach, wpadali w depresje lub targali się na własne życie? A może zbrodnia i brak kary uczyniły ich silniejszymi, pozwoliły twardo stąpać po ziemi?" (str.43) 
Być może znajdą się zwolennicy takich właśnie działań Wiktora Hauke, ale większość z nas, z pozycji zawsze wiedzącego lepiej czytelnika, od razu potępi jego postępowanie, spodziewając się, zresztą słusznie, przykrych konsekwencji.

Autor, usypiając naszą uwagę szansą na powodzenie odległego od litery prawa zachowania, działa tak naprawdę w celu zaskoczenia czytelnika coraz to nowymi zwrotami akcji. Strona po stronie życiem bohatera zaczyna rządzić szantaż, nieustanna niepewność, obawa o zaufanie żony, a przede wszystkim złość.  Do czasu, gdy Wiktor sam, i tylko sam, stanowił źródło zainteresowania psychopaty o wdzięcznym, nadanym sobie przez niego samemu pseudonimie Reżyser, Wiktor pozostaje na tyle pełen złości ale i pokory, by buntując się czuć jednocześnie zaciekawienie chorym zachowaniem przeciwnika. 


"Pamiętaj, nie bój się. Nadajesz się do roli. Jeśli wszystko rozegrasz według mojego scenariusza, nic ci się nie stanie. Odegraj role i wróć do swego nędznego życia, na zawsze marnując potencjał."(str.131).
Okazuje się jednak, że jest granica, której przekroczenie obudzi w nim pokłady złości, o które nawet bohater nie podejrzewał samego siebie. Gniew rodzi agresję, nakazy budzą sprzeciw, a pozorna niemożność odwetu skłania do odnajdywania rozwiązań wręcz nieprawdopodobnych. 


Gdy zdajemy już sobie sprawę, że bohater Adriana Bednarka, przepełniony wściekłością i chęcią zemsty, został przez Reżysera określony najlepszym z wybranych dotychczas Aktorów, gdy wiemy już dlaczego autor określił go "Skazanym na zło", akcja nabiera tempa nie pozwalającego na odłożenie książki.
"Zaraził Aktora prawdziwą nienawiścią. Zadłużony pijaczyna stał się bestią czerpiącą przyjemność ze zniszczenia. Stworzył Aktora doskonałego, wyniósł go na wyżyny nieznanych wcześniej umiejętności." (str.242) 
Gdy wydaje się, że zbliżamy się do rozwiązania, bohater lub kierujący jego życiem psychopata, wyrywają nam dywanik spod nóg. Znów leżymy oszołomieni, kompletnie nie wiedzący czego się spodziewać i czy wreszcie którekolwiek z naszych przypuszczeń znajdzie odzwierciedlenie w prozie Pana Bednarka.
Zaczynamy odnosić wrażenie, że wplatając z swój thriller niewyjaśnioną śmierć, morderstwa, szantaże, okaleczenia, przy opisie których aż zaciskamy powieki, autor przygotował dla nas mieszankę niemożliwą do przełknięcia. Nic bardziej mylnego. 


W świetnym stylu, plastycznie, z opisami zapierającymi dech, autor prowadzi nas przez swoją książkę z lekkością wręcz nieodpowiednią dla tego gatunku literackiego. Znakomitym, czystym językiem daje nam to, co wydaje się chronić bohatera przez zbyt ganiącymi osądami by zaraz pokazać, że złagodzenie wymiaru kary było zdecydowanie przedwczesne. A w końcu, prowadzi nas ku finałowi, który ma nam dać poczucie sprawiedliwości losu. Czyżby?

Znakomita książka, dająca poczucie uczestniczenia w akcji, zmuszająca do oceniania bohaterów, ciągłych zmian stosunku do nich, wreszcie, pozostawiająca nas z poczuciem braku możliwości jednoznacznego ocenienia czynów, których byliśmy świadkami. Polecam.

Wydawnictwo: Novae Res, 2018
Liczba stron: 328

piątek, 21 grudnia 2018

O ręcznie robionych świętach.

"Idą święta" z serii 'Emi i Tajny Klub Superdziewczyn' - Agnieszka Mielech  6,5/10

 

Już prawie pora wrzucić pod drzewko prezent dla żądnych wiedzy, nieco podrośniętych młodych czytelników. Tym razem w serii 'Emi i Tajny Klub Superdziewczyn' Agnieszka Mielech, zgodnie z kalendarzem, proponuje zarażające optymizmem i szerokim uśmiechem zadanie, opatrzone tytułem i przewodnim hasłem: "Idą święta".

Ta najnowsza, przedświąteczna, a przede wszystkim bardzo pouczająca książeczka, pokazuje  czytelnikom jak przygotować prezenty DIY. Począwszy od typowego dla współczesnych młodych dziewcząt i chłopców pomysłu na 'Święta na luzie', autorka przenosi nas z pomocą rodzicielskich interwencji w kraj bardziej twórczych, pełnych niezwykłości pomysłów na radzenie sobie ze wszystkim, co może święta uczynić zbyt kosztownymi, pracochłonnymi czy... zasmarkanymi.


 Jak radzić dobie z przeziębieniem, jak stworzyć domowy syrop, a zbolałą głowę ukoić pod wielkim różowym ręcznikiem, nad miska parujących leczniczych ziół i olejków? 
"Trzeba działać natychmiast! Znam niezawodny sposób na to, jak się go szybko i skutecznie pozbyć! To mój słynny eliksir z imbiru, miodu i cytryny. Duża dawka witaminy C w połączeniu z rozgrzewającym imbirem!" (str.25)
Jak upiec prostą i pyszną  muffinkę? Jak zrobić ozdoby świąteczne i śliczne opakowania z dostępnych w tanich sklepikach pół-bombeczek, pół-łańcuchów i półproduktów w każdej wymarzonej wersji? Jak poradzić sobie z najbardziej nawet szalonymi świątecznymi pomysłami? Rady i porady wysypują się tutaj z każdej strony.

Co więcej, nie brakuje w "Idą święta" nauki samego języka
polskiego, jako że autorka zadbała o objaśnienie trudnych słów i niejasnych akronimów, używanych w pełnych ekscytacji rozmowach dzieci i dorosłych. Każdy zaś członek klubu (bo jest i chłopczyk!), dzięki lepszej od innych znajomości jakiejś dziedziny, dzieli się odkryciami i wiedzą nie tylko z innymi dziećmi, ale i z rodzicami. Książeczka jest pełna odnośników, wyjaśnień, ba, nawet przypisów. 
"Czy wiecie, że pierwszy komputer został zbudowany około roku 1945*, ważył 27 ton i miał rozmiar niewielkiego domu?" (przypis: *Wiele różnych maszyn ubiega się o miano najstarszego komputera świata, tutaj mowa o komputerze ENIAC)" (str.36)
Nie brak tutaj odniesienia do dobrych dla środowiska zachowań, do szacunku dla starszych, do uczenia się od bardziej doświadczonych członków grupy, rodziców, znanych dzieciakom osób.
"Możemy przygotować olbrzymie ekologiczne choiny z różnych materiałów z odzysku - zaproponowała Fau. - Oszczędzimy kilka drzew i ekosystem* będzie nam za to wdzięczny. (przypis: *Ekosystem - termin z dziedziny ekologii. Układ elementów żywych lub nieożywionych, które pozostają ze sobą w różnych relacjach.)" (str.141)

Tylko... czy w tym nawale wiedzy, wyjaśnień, porad i przepisów nie gubi się nieco radość z samego czytania? Czy dziecko nieustannie kierowane ku wyjaśnieniom i nie mogące podążyć za akcją bez skupienia uwagi na objaśniających przypisach nie zniechęci się nieco samym składaniem zdań w uroczą skądinąd opowieść?

Na końcu dostajemy jeszcze efektowny bonus w postaci rysunkowych porad (znów!) jak stworzyć większość wypieków, ozdób, świątecznych kartek czy oryginalnych opakowań prezentów. Tylko czy szarość i mała atrakcyjność całej książeczki, wydrukowanej na marnej jakości papierze i ozdobionej mało ciekawymi rysunkami, została zrekompensowana zdecydowanie atrakcyjnym dodatkiem rysunkowym. Ach! mamy tez bonus od wydawnictwa. Kolorowa (wreszcie) bombka - zdecydowanie śliczna, prosta w wykonaniu i inna od wszędobylskiej powtarzalności.

Trudno ocenić tę książeczkę bardzo jednoznacznie. Zapewne są amatorzy kolorów i amatorzy ciekawostek. Są amatorzy nauki poprzez zabawę i zabawy dla samej radości. Myślę, że to, co treść Opowieści Agnieszki Mielech daje młodym umysłom jest wspaniałe, sam sposób podania tej wiedzy - chyba nieco mniej atrakcyjny od pożądanego. Wybór w rękach 'podchoinkowych' darczyńców.
  
Wydawnictwo: Wilga (GW Foksal), 2018
Seria: Emi i Tajny Klub Superdziewczyn (tom9)
Ilustracje: Magdalena Babińska
Liczba stron: 208 

za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Wilga
 

środa, 19 grudnia 2018

O wyborach w cieniu wesela.

"Dzikusy. Tom1. Francuskie wesele" Sabri Louatah  8/10


Czasami życie rzuca nas w miejsce, które nie jest naszym światem, które ubiera nas w niedopasowane ubrania i nakazuje żyć według norm, które momentami wydają się być skrojone na miarę naszych marzeń, a czasami zupełnie nie przystają do naszych preferencji, nawyków i norm wyniesionych z domu rodzinnego, kultury czy religii. Taki często jest świat imigrantów, szukających nowych szans w miejscach odległych od tradycji, którą ze sobą dźwigają. Bywa, że jest to świat arabskich mieszkańców Francji. I na pewno jest to świat rodzin, którym przyjdzie urządzić "Francuskie wesele". Oto tytuł pierwszej część sagi "Dzikusy", którą Sabri Louatah, sam będący z pochodzenia Algierczykiem, szturmem podbił rynek francuski.

Rodzina to mrowisko, szczególnie ta wielopokoleniowa, wielodzietna, wieloraka charakterologicznie i wiekowo. Pełno tutaj południowego temperamentu, typowego dla kobiet islamu lamentu, upominania o szacunek dla rodziny, urażonej dumy. Tę książkę, mimo pozornej, pozbawionej efektownych zmian akcji powolności, mimo zaledwie jednego dnia rozpisanego na miejsca i godziny, czyta się krzykiem. Na ów hałas składa się połączenie dwóch niezwykle emocjonalnych wydarzeń: wesela i wyborów prezydenckich.


Dzięki autorowi, od samego początku wpadamy w kompletny chaos. Zamierzony oczywiście. Przygotowania do wesela i sama radosna uroczystość powodują, że w jednym miejscu zbierają się osoby, które chyba nigdy nie powinny przebywać ze sobą dłużej niż kilka minut. Bracia tyleż się kochają co nienawidzą, matki i ich siostry dzieli i łączy tyle samo racji i poglądów. Niepokoje prowadzą w telefoniczne rozmowy, chaotyczne poszukiwania, momenty pełne głośnych wybuchów zarówno radości, jak i niedowierzania. Na domiar złego, rodzina panny młodej jest niby taka sama, ale jednak inna. 

Nie wystarczy być francuskim imigrantem, trzeba jeszcze nieść ze sobą taka samą przeszłość. Tutaj natomiast zauważamy, że w trakcie zadamawiania się na nowych ziemiach, kolejne pokolenia zdążyły bardziej i mniej się zasymilować. Dopiero teraz ma znaczenie nieco inny, oddalony o kilometr kraj, ba, nawet kraina pochodzenia, to teraz porównuje się różne akcenty, wynosi swój styl mówienia czy ubierania się ponad to, co kiedyś wspólnie określano typowym dla świata arabskiego czy muzułmańskiego. Także najmłodsi, choć w większości już dorośli członkowie rodziny, dolewają oliwy do ognia swoim poparciem dla tego co nowoczesne, francuskie, dalekie od korzeni. 

We "Francuskim weselu" wszystko co rodzinne prowadzi ku ukrywanym tajemnicom, grzeszkom z przeszłości, wzajemnym oskarżeniom i pozbawionym szacunku komentarzom. Można śmiać się ale też i gorzko zapłakać nad permanentną walką nowego ze starym, naszego z ich, dobrych wróżb i pochlebstw dla tego czego Allah broni i plugastwem tego, co pozbawione wiary ojczystych ziem. Na jaw wychodzą mniej i bardziej koszmarne brudy: ktoś okazuje się być homoseksualista, ktoś transwestytą, ktoś nie szanuje kuzynki, ktoś upokarza starszego człowieka namalowanymi na ciele rasistowskimi znakami. Sodoma i Gomora w pięknym francuskim anturażu.

Tymczasem w Paryżu zetrzeć mają się dwaj kandydaci do urzędu prezydenta państwa. Jeden świetnie znany także nam z nazwiska, prasy i wydarzeń ogólnoświatowych, drugi zaś świetnie znany z tego, że jako pierwszy ma szansę stać się prezydentem pochodzenia arabskiego. Ileż to budzi emocji! Także, a może przede wszystkim, wśród uczestników wesela oraz ich nieobecnych przyjaciół, znajomych i krewnych.


Dlaczego jeden z kuzynów nie dotarł na wesele? Dlaczego temat wyborów aż tak często i w tak gorączkowym wydaniu pojawia się jako przerywnik opowieści o weselu? Na te pytania cóż... NIE znajdziemy opowieści. Obietnicą takowej staną się ostatnie strony, na których wydarzy się coś o wadze przekraczające wszystkie wcześniej opisane wydarzenia. I właśnie tutaj, znakomity acz wywołujący na usta nieparlamentarne słowa autor, urwie opowiadanie prawie w środku zdania, zawiesi nas w powietrzu, puści oczko i zamknie drzwi. 

Fenomenalne i wyprowadzające z nerwów, burzące czytelniczy spokój i wykrzywiające uśmiech zakończenie. Ale czy ktoś odważy się dotrzeć do tak kulminacyjnego momentu i nie sięgnąć po tom drugi? Ja nie! Jestem zachwycona tym zaproszeniem do kontynuacji. A wieść gminna niesie, że to co przeczytałam, co sprawiło mi wielką przyjemność, co ubawiło mnie sarkazmem (podobieństwo do nazwiska kandydata przypadkowe), to tylko przystawka. Danie główne zaserwuje nam ponoć dopiero tom drugi. O czym nie omieszkam się przekonać już za kilka dni. 

Ps. To kolejna z pozycji pół przeczytanych - pół wysłuchanych. Polecam z całego serca audiobooka czytanego przez Pana Marcina Popczyńskiego. Interpretacja jest zaiste, Madame et Monsieur, porywająca! 

Wydawnictwo: W.A.B., 2016
Cykl: Dzikusy (tom1)
Tytuł oryginału: Les Sauvages
Tłumaczenie: Beata Geppert
W wersji audio czyta:  Marcin Popczyński
Liczba stron: 304

sobota, 15 grudnia 2018

O ojcu marnotrawnym.

"Dunbar" Edward St Aubyn  9/10


"Każdy z nas kiedyś obróci się w pył. (...) Ale zrozumienie nie zginie, jest niezniszczalne, dopóki jest ktoś, kto na przekór wszystkiemu gotów jest mówić prawdę." (str.253)

Ileż to razy zdarza się, że prawda dnia codziennego przestaje być prawdą, gdy jest oceniona spoza kadru, z innego kąta, czasem z odbicia w lustrze. Ileż wielkich, zwykle mądrych decyzji, podjęto po oddaleniu się od centrum własnego świata, po zmianie perspektywy, po poddaniu się cierpieniu, które niezgodne jest z naszą zakotwiczoną głęboko w głowie wizją świata, przyjaciół,współpracowników,  rodziny. To odległość często kładzie fundamenty pod decyzje, po których dotąd ferowane wyroki okazują się błędne, pielęgnowana i pokryta pyłem odpowiedzialności i przyzwyczajenia miłość okazuje się wcale miłością nie być, darowane winy okazują się darowania niegodne, a ukochani członkowie rodziny okazują się owego uwielbienia zupełnie niegodni.
"Było trochę tak, jak gdyby zdjął ze ściany opatrzony obraz i zauważył go dopiero dlatego, że został po nim pusty hak i prostokąt brudu na ścianie." (str.234)
Wszystkie etapy takiego oddalenia, zrozumienia, ubolewania aż po bezsilne klęczenie w śniegu, podarował nam Edward St Aubyn, w należącej do bardzo już znanego Projektu Szekspir, powieści "Dunbar".

Wielcy autorzy zostali postawieni przed niemałym wyzwaniem. Na kanwie szekspirowskich dzieł mieli osadzić opowieść współczesną, która posłuży pozbawieniu dzieł wielkiego mistrza cienkiej powłoczki kurzu,która  opowie o przesłaniach, prawdach zawartych w komediach i dramatach słowami trafiającymi do współczesnego czytelnika. Za podstawę pisarskiej pracy Edwarda St Aubyna posłużył "Król Lear" - opowieść tyleż tragiczna co rodzinna. I tutaj, już na wstępie, trzeba z podziwem zakrzyknąć: Ależ sobie Edward St Aubyn doskonale poradził z tym zadaniem!. I nie ma grosza egzaltacji w owym wykrzyknieniu, znakomitość tej pracy jest bowiem dla mnie faktem.

Kim jesteś Dunbarze, człowieku biznesu, medialny potentacie, nadal utrzymujący niezłą formę osiemdziesięciolatku, że to Ty stanowić masz współczesny model szekspirowskiego bohatera? Czyżby chodziło o tak pospolitą sprawę jak to, że jesteś ojcem? Tak, to jest właśnie najważniejsza i najpiękniejsza rola do odegrania dla bohatera. Ocenienie własnego ojcostwa. Zrozumienie swej strasznej pomyłki, powrót ku właściwej rodzicielskiej ścieżce, marnotrawne ojcostwo pozwalające na powrót wiary w ludzi, którymi prawie całe ich życie rządzą pieniądze.

Bohatera poznajemy w scenie wesołej, zabarwionej ironią i pustym śmiechem wariata. Wariatem jest ten, którzy przekonuje o swojej krzywdzie i wariatem ten, który w swoim schizofrenicznym, popartym alkoholizmem obłędzie, wierzyć w owe zapewnienia nie chce.
"- Henry Dunbar? Chyba nie ten kanadyjski magnat prasowy?! (...) Jeden z najbogatszych ludzi na świecie, a z całą pewnością najpotężniejszy?" (str.13)
Miejscem owych wahań jest "sanatorium", które to słowo jest oczywiście eufemizmem dla domu wariatów. Domu, w którym milioner znalazł się za sprawą dwóch 'zatroskanych' zdrowiem ojca córek. Zatroskanie to kolejny eufemizm, a całość prowadzi do logicznego wniosku, że jeśli nie wiadomo co powodowało córkami, to oczywiście były to pieniądze.
"Obie były aroganckie, władcze i szorstkie - ta szorstkość nie była jednak ich siłą, za ich władczością nie stał autorytet, a ich arogancja była jedynie niezasłużona dumą z niezasłużonych dochodów."(str.81)
Jest i trzecia córka, niczym Kopciuszek wyzierająca nieśmiało z kart nieco bardziej zwyczajnych i codziennych. Bo o ile dwie starsze siostry zapewniają nam niezliczoną wręcz listę zniesmaczeń, negatywnych zaskoczeń, agresywnych reakcji i obrazków z taniej klasy filmów gangsterskich czy pornograficznych, o tyle młodsza, przyrodnia siostra, zdaje się być wzorem cnót niewieścich jak i córczynych.

Starszy pan, po bardziej przypadkowym niż planowanym samowolnym opuszczenia tymczasowego miejsca pobytu, zmuszony jest przedzierać się przez niegościnne lasy i wysokie śniegi. To ten właśnie czas i to miejsce, stanowią esencję pisarstwa w tej powieści Edwarda St Aubyna. Tutaj dokonają się zmiany, tutaj nastąpią nawrócenia, tutaj po pokornym padnięciu na kolana będą składane przeprosiny i obietnice. Wreszcie, tutaj czytelnik zostanie wchłonięty przez niezwykle piękny język uczuć, emocji, współodczuwania, zatroskania. I od tego momentu snuć się będzie opowieść niby baśń, nieco tylko udziwniona, może zdeprawowana, może  efektownie ubarwiona serią zakulisowych, a raczej współwybrzmiewających scen zawierających przekleństwa, panikę, pościgi i bardziej czy mniej zamierzone śmierci.
"Dunbar został jakby na nowo wytopiony w piecu, którego ani nie szukał, ani nie zbudował, i czuł, że nie ma już w nim wściekłości ani ambicji, tylko miłość."(str.235)
Zatem oddychamy z ulgą i zmierzamy ku szczęśliwemu zakończeniu? Hola, hola... czyżbyśmy zapomnieli, że "Dunbar" jest wariacją na temat szekspirowskiej tragedii? Tragedii!

Pokochałam prozę Edwarda St Aubyna mierząc się wcześniej tego roku z wybornie potraktowanym życiem Patricka Melrose, czytając opisy zniewalające realizmem i jednocześnie tak poetycko piękne, że nie pozwalające rozstawać się z pięciotomowym wydaniem na dłużej niż chwilę. Tutaj, gdy autor bierze na warsztat świat medialnych potentatów, giełdowe machlojki, zdrady i sprzedawanie swych ciał i dusz za pieniądze, moje uczucie mogło tylko wzrosnąć.
Wracamy do tej samej Brytanii, do tych samych wielkopańskich ciągot, do tego samego plugastwa życia dla samego hedonizmu, do machnięcia ręką na ludzkie życie i śmierć, do kupczenia własną rodziną i przysięgami zawodowymi.

To czego dokonał autor zdaje się być niewiarygodne. Lekką, bardzo obyczajową współczesność oparł na ponadczasowym pomyśle zaczerpniętym z szekspirowskiego 'Króla Leara', zawarł w niej romans, zdradę, przekupstwo jak i lekceważącą zabawę lojalnością. Doprawił doskonałym brytyjskim humorem i jak zwykle niesamowitymi opisami wewnętrznej walki, zmagań ze samym sobą, oswajania własnych niedoskonałości. Więcej tu pomiędzy zwrotami akcji samego Szekspira, którego inne dramaty (Król Ryszard III s.161, Makbet s.101) aż proszą się u uczestnictwo w komentowaniu, w ustach wariata wybrzmiewa Wordsworth (s.46), poezja, proza i codzienny język złości, frustracji i gniewu przenikają się w wyśmienitych opisach i dialogach. Dodać koniecznie trzeba, że rewelacyjne tłumaczenie zawdzięczamy Maciejowi Płazie, który sam przecież rozpieszcza nas swoimi literackimi dokonaniami.
Jest więc znakomita powieść, jest wielka radość z czytania, jest St Aubyn Proszę Państwa.


Wydawnictwo: W.A.B., 2019
Tytuł oryginału: Dunbar
Tłumaczenie: Maciej Płaza
Liczba stron: 256

Za przedpremierowy egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję wydawnictwu W.A.B.

środa, 12 grudnia 2018

O tęczowym dywanie.

"Zaginiona księgarnia" Katie Clapham  7/10


Jeśli człowiek ma swoje mniej lub bardziej tajemne źródło szczęścia, jeśli czerpie z niego radość, siłę, ogień na kolejne, powszednie, pozbawione niespodzianek dni, zapał do kolejnych zadań i ciepłe uczucia do współdzielenia z bliskimi, to zniknięcie takiego miejsca jest nie lada tragedią. Co zrobi kawosz z niedostatkiem czarnego złota? Co zrobi meloman bez dostępu do muzyki? Wreszcie... co zrobi czytelnik bez ukochanego miejsca książkowych zakupów? A jeśli na dodatek ten czytelnik to mała dziewczynka?

Milly jest odpowiednikiem nas wszystkich - czytelniczą wersją mini. Książki to dla niej codzienna radość, ucieczka od smutku, zabarwienie samotnych momentów. Gdy jeszcze dodatkowo popędzi co sił w nogach na cotygodniowe "Godziny z bajkami", cały jej świat zamknie się wokół bujanego fotela, z którego popłyną słowa ukochanej starszej pani - księgarki Minty. 
"Milly nigdy nie opuściła ani jednej 'Godziny z bajkami' w księgarni pani Minty. Pani Minty znała wszystkie książki na świecie! Minty lubiła rzucać jej wyzwania." (str.2)
Tęczowy dywan, kolorowe poduszki, półki pełne pięknego słowa pisanego, pozwalają dziewczynce na radość, puszczanie wodzy fantazji i kolorowe sny. 

Gdy więc pewnego dnia Milly zauważy, że księgarnia, jak i jej właścicielka, nie tętnią już żywiołową młodością, pogodny nastrój dziewczynki uleci ku zmartwieniom i niepewnej wizji przyszłości czytelniczej.
"Pani Minty, jej bujany fotel i cała księgarnia zaczęły odrobinę... trzeszczeć." (str.15)
Czyżby mogło być jeszcze gorzej? Otóż, niestety tak.

Katie Clapham pisze o bliskim nam uczuciu miłości do
książek, ale także o poczuciu wspólnego uczestnictwa w pięknych wydarzeniach, o dzieleniu się z bliskimi swymi zachwytami, wreszcie o tym, że i mały człowiek jest w stanie odkryć w sobie lęk, niepewność i co wspaniałe, zbudować na nich mobilizację do działania. 
"Milly uważała, że praca w księgarni to najlepsza praca na świecie." (str.23)
Dodając do tej uroczej treści przepiękne, pełne pastelowych barw ilustracje Kirsty Beautyman, dostajemy do rąk wspaniały prezent dla młodziutkiego czytelnika. Parę drukarsko-kolorystycznych wpadek zrzucam na karb nadgorliwości w przekazie pór dnia i nocy. Nieco trudności może sprawić czytelnikom, szczególnie dzieciom, których skupienie jest jednak nieco mniej intensywne niż dorosłych, odczytanie ciemnych liter na ciemnym tle. Owszem, to świetny sposób na oddanie melancholijnego nastroju towarzyszącego dziecięcym niepokojom, ale gdy czytanie stanowi trudność, czar pryska. Na szczęście to tylko kilka stron. Reszta jest przyjemnością, która, przyznaję z zaskoczeniem, nawet mnie wzruszyła takim a nie innym rozwiązaniem. 
Święta za pasem, czytajmy takie urocze opowieści dzieciakom i sobie - na pohybel ponurym wieczorom.


Wydawnictwo: Wilga, 2018
Tytuł oryginału: The Missing Bookshop
Tłumaczenie: Ewa Kleszcz
Liczba stron: 84

za egzemplarz książeczki dziękuję wydawnictwu Wilga

poniedziałek, 10 grudnia 2018

O upokorzeniu w imię zemsty.

"Zgadnij kto" Chris McGeorge - 5/10

 

"Un homme sans demons est pas un homme du tout. Człowiek bez demonów przeszłości nie jest prawdziwym człowiekiem." (str.410)

Tyle wiemy o gwiazdach, gwiazdeczkach, celebrytach i uśmiechniętych twarzach z ekranów lub kolorowych okładek, ile nam pokazano. Ile zdradzono z ich bardziej czy mniej wymyślonego życia, ile pokazano w krzywym zwierciadle medialnego blichtru i przekłamania. Ile dla nas stworzono dla uciechy, rozrywki, sensacji, przykrywając jednocześnie prawdę, która niekoniecznie jest tak łatwa, miła czy efektowna jak jej plastikowa wersja. Panie i Panowie - Chris McGeorge na zaszczyt przedstawić gwiazdę telewizji, wyjętego ze śniadaniowych rozmów prezentera programów o wybaczaniu, laniu łez i rzucaniu obelg - jedynego w swoim rodzaju Morgana Shepparda! Prosimy o aplauz! 
"Sheppard był detektywem, który niczego nie potrafił. Ale ponieważ przede wszystkim był osobowością - telewizyjną, internetową - jego brak talentu nie miał tak naprawdę znaczenia. Miał rację nawet wtedy, gdy się mylił. "(str.337)

Początek książki to powielana wielokrotnie w kinie i literaturze scena z hotelowego pokoju. Sześć osób, budzących się jedna po drugiej, łączy dezorientacja. Poza tym, jak się wydaje, nie łączy ich nic. Niektórzy są dla siebie rozpoznawalni, inni stanowią kompletną zagadkę. My zaś siedzimy w głowie głównego bohatera i razem z nim zdobywany kolejne informacje, po czym przypisujemy twarzom fakty. Uroczą grupę autor namalował następująco: starsza aktorka - niezbyt pogodzona z faktem odchodzenia w niebyt zawodowy jak i umysłowy; kelnerka o bystrym umyśle i sympatycznym usposobieniu 'dziewczyny z sąsiedztwa'; introwertyczna nastolatka - skurczona w świecie mieszczącym się między ciasnym kątem pod stołem a słuchawkami pozwalającymi oddalić się w tylko swoją przestrzeń; boy hotelowy - sprząta w tym hotelu zatem wie, zna, pokaże gdzie i co, sam będąc mocno przerażonym; prawnik - chodząca buta i pewność siebie niszcząca każdy promyk nadziei na współpracę i zrozumienie.

Ach, jest też oczywiście Morgan Sheppard - nasza gwiazda. Nie tylko gwiazda opowieści, autorski wybraniec ale i osoba, przed którą objawiający się na ekranie człowiek w 'końskiej głowie' postawi zadanie. To on ma zbawić współtowarzyszy, to on, znany od lat jako 'dziecięcy detektyw' ma wykazać się swoimi umiejętnościami by wskazać zabójcę. No właśnie, jest i zabójstwo. Bo to nie wszyscy lokatorzy pokoju. W łazience, w wannie, spoczywa ciało zamordowanego mężczyzny. Ciało, na które każdy zareaguje rozpoznaniem lub choćby skojarzeniem. Każdy innym, inaczej powiązanym, niemniej wątpliwości nie będzie. Zatem kto zabił tego gorzej czy lepiej znanego 'hotelowego gościa? Wiesz? Jeśli nie wiesz, to idąc za tytułem książki "Zgadnij kto". Oto i zadanie, którego rozwiązanie może ocalić bohaterów przed śmiercią w wybuchu. Zatem do dzieła. Tyle, że Morgan to detektyw z telewizji, 'końska twarz' nie będzie się kwapiła z odpowiedziami a tymczasowi mieszkańcy będą zmieniali oskarżenia z minuty na minutę. 
"Żyjemy w takich czasach, że można zrobić dowolne szaleństwo i nazwać je reality show. Więc dlaczego nie coś takiego? Ale to się działo naprawdę. Wyczuwał to." (str.28)

Akcja, prowadzona dwutorowo, będzie nam powoli dostarczała dodatkowych wskazówek na temat przeszłości Morgana. Wyjawiając jego młodzieńcze, pozornie nieistotne winy i przewinienia, będą nas owe wskazówki prowadziły ku rozwiązaniu. Tymczasem rozmowy i wydarzenia hotelowe skupią uwagę na prawdzie o ludzkich zachowaniach w sytuacjach ekstremalnych. Wtedy, gdy czujemy nieustanny stres, gdy jesteśmy zdani na łaskę nieznanej osoby oraz na wątpliwe umiejętności telewizyjnej gwiazdki. 
Czytając dość statyczną opowieść, czytelnik porównuje swoje odczucia do emocji, które wyzierają z uwięzionych, próbuje odgadnąć ile prawdy jest w ich deklaracjach i relacjach z poprzednich spotkań z denatem. I oczywiście próbuje odpowiedzieć na pytanie kto jest mordercą, a co chyba jeszcze ważniejsze, dlaczego leżący w wannie mężczyzna mężczyzna zginął. No i cóż, rozglądając się wokoło siebie każdy zaangażowany w tę zagadkę musi mieć w głowie pytanie niczym z klasyki polskiego rocka: "Co ja robię tu?". 
"Różne reakcje na uświadomienie sobie sytuacji: wyparcie, epizod maniakalny, pogodzenie się, złość i (...) zwykłe niezadowolenie." (str.32)

Pomysł, powielany po wielokroć, należy do klasyki kryminału. Nie zaskakuje, ale też nie został zmarnowany. Opowieść prowadzona jest płynnie, dobrym językiem, zatem książki nie odkłada się w połowie, wręcz przeciwnie, z łatwością podąża się kolejnymi latami życia Morgana, od momentu, gdy jako jedenastolatek rozwiązał tajemnicę śmierci nauczyciela od matematyki, do chwili obecnego uwięzienia. Dwutorowość dodaje smaku, nie pozwala by trzy godziny pobytu w zamknięciu rozciągnęły nam się w nieskończoność. 

Mam jednak wątpliwości co do spójności językowej. W chwilach, gdy wracaliśmy do dzieciństwa bohatera, odnosiłam drażniące wrażenie, że autor nie poradził sobie ze zmianą języka i stylu na tyle, by czytelnik nie poczuł się nagle wrzucony w niezbyt inteligentną książkę dla nastoletnich chłopców. Brakuje mi też dołożenia starań, by warstwa emocjonalna nie była jedynie płaskim malunkiem bez głębi. Nawet jeśli autor stara się opisać odczucia bohaterów, to czyni to w sposób mocno wskazujący na braki w warsztacie.
 
Nie jest to ani tytuł, dla którego należy usilnie szukać czasu w napiętym grafiku, ani też książka, przy której się niecierpliwimy, walczymy z nudą bądź chęcią odłożenia jej w ciemny kąt. Dobry temat potraktowany został przeciętnie, może się podobać, nie zabierze wiele czasu, zapewni odpoczynek od trudnych tematycznie i wybitnych stylistycznie powieści. 
Dla zachęty dodam jeszcze, że prawie wszystko co napisałam tutaj o bohaterach, sytuacji rozpoczynającej opowieść, treści prognozującej taki a nie inny rozwój akcji, okaże się na końcu kłamstwem. Nie moim, to kłamstwo made in Chris McGeorge. I może dlatego warto w wolnej chwili pobawić się i Zgadnąć kto?  

Wydawnictwo: Insignis, 2018
Tytuł oryginału: Guess Who
Tłumaczenie: Michał Jóźwiak
Liczba stron: 416

Książkę przeczytałam dzięki portalowi czytampierwszy.pl