"444" Maciej Siembieda 6/10
Tajemnica goni tajemnicę; przemieszczamy się w czasach historycznych w szalonym tempie i w przeróżnych kierunkach; nieustannie wprowadzani nowi bohaterowie dodają do opowieści kolejne wątki o wielkim znaczeniu zarówno dla polskich jak i ogólnoświatowych zmian religijnych, politycznych i ustrojowych. Jednym słowem dzieje się wiele, tak wiele, że skończyłam czytać tę niezwykle rozpędzoną, gnającą przez wieki opowieść zmęczona, z poczuciem chaosu i bez odpowiedzi na pytanie do czego dążył autor. A nawet z pytaniem czy ta sensacja była sensacją historyczną, czy może romantyczną, czy może jednak opartą na faktach sensacją science fiction?
Proroctwo opisane w powieści miało głosić, że co 444 lata świat stanie
przed szansą połączenia w zgodnym współistnieniu dwóch największych
religii świata - chrześcijaństwa i islamu. I skoro w swych opowieściach
autor doprowadza nas aż do roku 2332, łatwo się domyślić, że bardzo
wiele ma nam do przekazania o tym kto, dlaczego i w jaki sposób nie
zdołał do tego pojednania doprowadzić. Na szczęście wydarzenia wiąże
jedno (!) bractwo islamskie broniące wyższości swej religii oraz
nieustanny powrót ku Polsce (co akurat autorowi bardzo się chwali).
Dostajemy bardzo dobrą, wysmakowaną opowieść główną, przedstawiającą wycinek losów
zdolnego, sympatycznego prokuratora IPNu (oraz niestety nieustanne
powroty do wspomnień nie zawsze związanych z głównym wątkiem). Pan
prokurator Kania z uporem i nie zawsze wystarczającą wytrwałością, dąży do poznania zagadki obrazu Jana Matejki "Chrzest Władysława Warneńczyka" z ukrytym w nim
ponoć kodem (na wzór i podobieństwo, o którym nie będę pisała,
wszak jest oczywiste). Mamy też poznaną w trakcie
owych zmagań ukochaną, oczywiście ściśle powiązaną z zagadką obrazu
poprzez
pracującego nad nią w przeszłości świętej pamięci (i niespodziewanej śmierci) dziadka. Oboje spleceni zostają
opowieścią, która nieco rozbiega się brzmieniowo. Dyskusje,
dociekania, próby odgadywania ukrytych wątków historycznych, spotkania z
zaangażowanymi w nie ludźmi opisane są gładko, ze swadą, z płynnością
pozwalającą z przyjemnością śledzić kolejne poczynania bohaterów. Ale są też wątki romantyczne, niejako od niechcenia i zupełnie bez potrzeby
wplecione między przygodowe opisy. Odnosi się wrażenie, że autor nie ma
zdolności do ukazywania takowych scen; są one infantylne, hamują akcję,
wyrzucają nasz rozpędzony wagonik z torów, którymi tak sprawnie
zmierzaliśmy ku kolejnej niespodziance.
Są też rzecz jasna, w ogromnej ilości, wątki historyczne. I przyznać trzeba, że autor dysponuje
niesamowitą wiedzą reporterską i historyczną, którą splata z teoriami spiskowymi i
szeptanymi domniemaniami tak zgrabnie, że osobom o mniej rozbudowanej
wiedzy (w tym mojej skromnej osobie), niepodobna odgadnąć gdzie kończy
się prawda a zaczyna fantazja pisarska. I tu znów pojawia się dla mnie
problem pewnej niestabilności językowej. Autor ma bowiem tendencje do wpadania w, typowy
przecież dla zawodu dziennikarza, reporterski styl, zarzucający nas
skomplikowanymi
nazwami, serią nazwisk, nazw miejscowości i tym podobnych faktów,
które zmuszają do koncentrowania się na zbędnych detalach
ograniczających przyjemność podążania za wciąż bardzo ciekawą akcją. A ja proszę Państwa historię uwielbiam, ale nie podaną omalże leksykonowo.
Maciej Siembieda zdecydowanie bardzo sprawnie operuje słowem, jego
polszczyzna jest zgrabna, nieprzesadnie pokolorowana (choć opisy, którymi popisuje się często w początkowych rozdziałach kolejnych części są
niezwykle barwne, piękne, warte zatrzymania się). Autor niewątpliwie proponuje nam opowieść ciekawą, niezwykle pouczającą historycznie (choć jak wspomniałam trzeba jednak uparcie przypominać sobie, że także te fragmenty są w pewnej mierze fikcją literacką). Oferuje zgrabne przeskoki przez wieki i urocze zapatrzenie w znaczenie polskich, mniej lub bardziej zgodnych z prawdą historyczną, wydarzeń i postaci niezbędnych dla spełnienia proroctwa. Czego nam nie daje, to lekkość podążania za opowieścią. Rwane wątki, niestałość językowa, rozchwianie międzygatunkowe, i moim zdaniem kompletnie nieudane zakończenie, nie dające odpowiedzi na szereg stawianych w powieści (oraz w głowach zaintrygowanych czytelników) pytań powodują, że początkowe emocjonalne podejście do świetnego skądinąd pomysłu literackiego kwitujemy lekko rozczarowaną i lekko zagubioną w chaosie oceną: dobre, można przeczytać. Ale chyba niekoniecznie trzeba.
Może kolejny tom przygód Jakuba Kani mnie pozytywnie zaskoczy? Pozostaję z wrażeniem, że "444" to wystarczający powód by dać autorowi drugą szansę.
Wydawnictwo: Wielka Litera, 2017
Cykl: Jakub Kania (tom1)
Liczba stron: 560
Może kolejny tom przygód Jakuba Kani mnie pozytywnie zaskoczy? Pozostaję z wrażeniem, że "444" to wystarczający powód by dać autorowi drugą szansę.
Wydawnictwo: Wielka Litera, 2017
Cykl: Jakub Kania (tom1)
Liczba stron: 560
Hmm..... może być ciekawe
OdpowiedzUsuńI jest :) To, że dla mnie tempo było troszkę szarpane nie zmienia faktu, że to pozycja warta przeczytania, szczególnie dla miłośników historii podanej w wersji light ;)
Usuńksiążka wciągająca, czyta się łatwo i ciężko się od niej oderwać. Szkoda, że czasami brakuje pomysłu autorowi i robi się przewidywalnie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Czasem po wtrąceniach z przeszłości miało się wrażenie, że zagubiony w teraźniejszości bohater to alter ego autora szukającego czegoś co zaskoczy czytelnika. I masz rację, nie zawsze się udawało. Ale jestem dobrej myśli co do kolejnego tomu :)
Usuń