"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcin Wicha 8/10
Kiedy umiera ktoś bliski, stajemy w środku jego mieszkania z
opuszczonymi rękami i patrzymy na martwe przedmioty wokoło nas. Nagle
to, co wydawało się żyć wespół z "naszą osobą", również wydaje ostatnie
tchnienie. A w głowie rodzą się miliony skojarzeń, łańcuchy wspomnień.
Słowa układają się w zgrabne opowieści i anegdoty albo w litanie próśb o
nieodchodzenie lub zgód na pożegnanie. O tym właśnie, taka właśnie jest
książka Marcina Wichy.
Porusza temat delikatny ale nierozerwalnie związany z życiem. Wszak śmierć to jego element. Ale też jedna z największych traum, jedno z najbardziej niekolorowych przeżyć. I tak pisze o nim Wicha. Prostymi, krótkimi zdaniami pozbawionymi ozdobników, nielubianych przez jego mamę przymiotników, wykrzykiwanych uczuć. Tutaj emocje same się tworzą, ścielą się pod nogami, powtórzonymi zdaniami budują ból, prostymi opisami przywołują tęsknotę.
Na początku jest mnóstwo ciekawostek, anegdotki gonią rodzinne opowiastki, jest czas na przesunięcie dłońmi po grzbietach osieroconych książek, które stają się pretekstem do ich opisania, ocenienia, nawet zrecenzowania... gdzieś po drodze, w międzyczasie. Później jest genealogia, przywoływanie z przeszłości dawno pożegnanych pokoleń, obrona żydowskich korzeni. I polityka jest, i zdrowie, jest też gniew i wojenny ból. Jednym słowem jest wszystko, co stworzyło nas dzięki temu, że kiedyś stworzyło naszą właśnie pożegnaną matkę czy ojca. Wreszcie jest końcówka, gdzie ostatnie, niezwykle krótkie rozdziały działają jak przerwane w połowie rozmowy, jak ukradzione nam opowieści gdzie ciąg dalszy nie nastąpi. A na samym końcu jest ból, którego nie można nie współodczuwać.
Pięknie autor pisze o rodzicach. Nie pozbawia ich wad, nie pozbawia niejakiego szaleństwa i co ważne nie odczłowiecza. Nawet gdy się uśmiecha i bawi czytelnika, robi to poprzez zasłonę zadumy, podsumowań. Cierpi się razem z nim ale i oswaja dzięki niemu te bardzo bliskie i najbardziej bolesne śmierci. Smutno potem ale i spokojnie. Zarażeni jesteśmy ciszą i pogodzeniem. Na jakiś czas.
Piękne zdania, piękne opisy ludzi i wydarzeń, piękny dar ta książka Proszę Państwa. Polecam.
Wydawnictwo Karakter, 2017
Liczba stron: 198
Porusza temat delikatny ale nierozerwalnie związany z życiem. Wszak śmierć to jego element. Ale też jedna z największych traum, jedno z najbardziej niekolorowych przeżyć. I tak pisze o nim Wicha. Prostymi, krótkimi zdaniami pozbawionymi ozdobników, nielubianych przez jego mamę przymiotników, wykrzykiwanych uczuć. Tutaj emocje same się tworzą, ścielą się pod nogami, powtórzonymi zdaniami budują ból, prostymi opisami przywołują tęsknotę.
Na początku jest mnóstwo ciekawostek, anegdotki gonią rodzinne opowiastki, jest czas na przesunięcie dłońmi po grzbietach osieroconych książek, które stają się pretekstem do ich opisania, ocenienia, nawet zrecenzowania... gdzieś po drodze, w międzyczasie. Później jest genealogia, przywoływanie z przeszłości dawno pożegnanych pokoleń, obrona żydowskich korzeni. I polityka jest, i zdrowie, jest też gniew i wojenny ból. Jednym słowem jest wszystko, co stworzyło nas dzięki temu, że kiedyś stworzyło naszą właśnie pożegnaną matkę czy ojca. Wreszcie jest końcówka, gdzie ostatnie, niezwykle krótkie rozdziały działają jak przerwane w połowie rozmowy, jak ukradzione nam opowieści gdzie ciąg dalszy nie nastąpi. A na samym końcu jest ból, którego nie można nie współodczuwać.
Pięknie autor pisze o rodzicach. Nie pozbawia ich wad, nie pozbawia niejakiego szaleństwa i co ważne nie odczłowiecza. Nawet gdy się uśmiecha i bawi czytelnika, robi to poprzez zasłonę zadumy, podsumowań. Cierpi się razem z nim ale i oswaja dzięki niemu te bardzo bliskie i najbardziej bolesne śmierci. Smutno potem ale i spokojnie. Zarażeni jesteśmy ciszą i pogodzeniem. Na jakiś czas.
Piękne zdania, piękne opisy ludzi i wydarzeń, piękny dar ta książka Proszę Państwa. Polecam.
Wydawnictwo Karakter, 2017
Liczba stron: 198
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz