"Nikt nie idzie" Jakub Małecki 9/10
Wyszorowałam starą łódkę, pomalowałam, odnowiłam, i wyruszyłam na morze, którego kolor, zmarszczenie fal, ciepłotę, miałam znać wyjątkowo dobrze. Tymczasem od samego wypłynięcia z portu morze okazało się inne, inaczej pachnące, zaskakujące innymi wodnymi stworzeniami, wysuwające zdradliwe skały w zupełnie innych miejscach. Przygotowałam stary, ciepły koc, utkany z rdzawych dygotów i śladów małomiasteczkowych urzeczeń, a ten pled okazał się inny - szaro miejski, poszarpany ulicami, brukami, tramwajowymi torami. Pociągnęłam za nitkę by spruć opowieść słowo po słowie i snuła się ona pięknie jak dotychczas... ale inna nić zostawała mi w dłoni, inny kłębek uzbierałam przy jej zakończeniu. "Nikt nie idzie" jest inne. Piękne, kojące, dojrzałe, niby spokojne a niepokojące, niby oderwane od świata a mocno w nim osadzone - inne.
Na przystankach stoją ludzie w ubraniach z różnych tkanin, epok, mód i preferencji, Niektórzy mają na sobie dwie kurtki, rozpięte, pod nimi kamizelka.
Ściskają w dłoniach teczki, torebki, walizki. Mają w plecakach grube zeszyty z wycinkami i wiele różnobarwnych balonów wypełnionych helem.
Wtulają twarze w kołnierze i szaliki albo wystawiają na słońce. Czekają na inny kawałek świata, który pokaże się na "odwrotnym" przystanku.
Rozmawiają, milczą, śmieją się, telefonują. Umierają.
Na przystankach ludzie umierają a ich dzieci, duże dzieci, dzieci-dorośli, "chłopcy-mężczyźni" odchodzą w świat z podaną im ręką. Na przystanku może zniknąć życie.
Olga mówi do mnie całymi zdaniami. Nie, mówi do mnie stronami całymi. Swoim życiem, wyborami, decyzjami, odczuciami.
"(...) ona też jest tylko przecenionym produktem w bogatej ofercie mniej lub bardziej samotnych ludzi udających ludzi mniej lub bardziej szczęśliwych." (str.38)
Mówi do mnie tym, że bierze za rękę tego ni mężczyznę ni dzieciaka. Tym, że ciąża nie może być obciążeniem. Tym, że brak ciąży też tym obciążeniem nie może być. Tym, że kocha niby tylko chwilę ale gdy uczucie jest tym przypomnianym z dzieciństwa, wyczytanym z haiku, wypatrzonym w japońskich drzeworytach, wybieganym wokół osiedla... to wtedy to uczucie warto poprosić by zostało, by pojechało z nią i z Klemensem-chłopcem-mężczyzną i patrzyło w górę na jego lot, na jego niespotkanie z ojcem lotnikiem.
Treść najnowszej książki Jakuba Małeckiego to nie jest olśnienie. Żadnej tu niesamowitości, żadnej magii. Szara ta treść jak życie. I jak w życiu, rozbłyskuje bólem częściej niż szczęściem.
Jest Marzena, dziewczyna, kochanka, matka. Kobieta pozbawiona losem okrutnym męża młodego i przystojnego jak z obrazka. Matka, która syna innego trochę, dziwnego nieco, chroni przed światem, otula nadzieją, że przecież coś się zmieni, że ta niemoc mówienia i wielka głowa, ciało całe wielkie kiedyś będzie zwykłe, zwyczajne, najzwyklejsze. Bo kiedyś sam żyć musi i na pewno zdoła.
Jest mała Olga i dorosła Olga. Ona i jej niekochania, życie dziwne i urodzajne w zabawę, przygody, kaliskie wspomnienie długich palców ojca pianisty, który nie gra. Bo przecież "prawdziwy pianista nigdy nie gra" (str.36). I Olga przy ojcu starszym, nieporadnym, który Rachmaninowa kołysał będzie w pamięci lub niepamięci po kres. Niedaleki.
Jest Igor, który trwa. Pomimo wszystko, dla niej. Darowuje fragmenty siebie, uczucia darowuje, nie przedmioty. I fascynacje, które w głowie Olgi żyją nieustannie nawet wtedy, gdy Igor jest elementem innego świata.
"Ponad sto stron wierszy, grafik, obrazów. najważniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostała. (...) Zdjęcie wnętrza Igora. Jego największe marzenia i lęki, obwiązane wstążką i wręczone jej z okazji urodzin." (str.80)
Jest Klemens. Syn lotnika, dzierżyciel balonów, łyżek, szczotek do kurzu. Zauważony, zaopiekowany, niezdarny i nieświadomie groźny. Syn-dar, syn-przekleństwo, którego można, trzeba bronić własną piersią do ostatniej chwili. Nawet jeśli jest obcym, pochylonym nad ciałem niezrozumieniem, wcale nie synem.
Jest Kalisz i Warszawa, przejazdy, przebieżki i myśli ciągnące się miedzy dwoma miastami. Ucieczki we wspanialszy warszawski świat, powroty w ramiona rozumiejącego, stabilnego Kalisza.
"Nikt nie idzie" to kolejna dawka zwyczajności, która podana została tak pięknie, że ból boli w dwójnasób, a radość cieszy do łez. Gdzie wzrusza balon ulatujący w niebo, a serce łamie się w literach opisujących zwrot przez skrzydło. Inna książka, inne, japońskie, poetyckie inspiracje. Inna narracja, może surowsza, może bardziej wybrukowana, mniej miękka niż trawiaste poprzedniczki.
A emocje i uczucia nadal te same, nadal zostawiające po sobie westchnienie. Pustkę ścieżki, po której "nikt nie idzie". Ścieżki zamkniętej w krótkich wierszach pisanych przed śmiercią.
A emocje i uczucia nadal te same, nadal zostawiające po sobie westchnienie. Pustkę ścieżki, po której "nikt nie idzie". Ścieżki zamkniętej w krótkich wierszach pisanych przed śmiercią.
"Pamiętał, jak Olga opowiadała mu kiedyś o fascynacji Igora japońskimi
wierszami śmierci, które mnisi, poeci, ale i kupcy, nauczyciele,
rolnicy, właściwie wszyscy, pisali w tym dalekim kraju na łożu śmierci,
tuż przed osunięciem się w czerń." (str.195)
A może ścieżki, która otworzy się w wielki, pełen kwiatów łan pośrodku kalisko-warszawskiej szarości? Piękna książka, warta każdej chwili, subtelna... A przy tym piękna grafiką, rozpisaniem na niedługie, medytacyjne rozdziały, na urywki opowieści, urywki czucia. Taka sama a jednak inna.
Wydawnictwo: Sine Qua Non, 2018
Liczba stron: 264
Wydawnictwo: Sine Qua Non, 2018
Liczba stron: 264
Nie znam jeszcze twórczości autora, ale tak pięknie piszesz o tej książce, że mam ją ochotę przeczytać natychmiast.:)
OdpowiedzUsuńWszystkie książki Jakuba Małeckiego budzą we mnie właśnie takie pokłady ciepła, empatii, spokoju i współodczuwania. Piękna proza, warto poznać. Pozdrawiam gorąco :)
UsuńApetycznie, jak tylko będzie chwila czasu... na razie zamówiłem.
OdpowiedzUsuńOwszem, smaku tutaj nie brakuje :) Życzę przyjemnej lektury.
UsuńDużo dobrego słyszałam o twórczości autora, a jeszcze nic nie czytałam, wiec chętnie nadrobię tę lekturę!
OdpowiedzUsuńMyślę, że tracić szansę na przeczytanie tych bardzo starannych, subtelnych, niby prostych a bardzo emocjonalnych książek to byłaby wielka szkoda... Pozdrawiam ciepło :)
UsuńMam w planach lekturę tej książki. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPoczątek nieco mnie zdziwił, miałam wrażenie odstawania od zaczarowanych realiów poprzednich książek. Ale potem, w trakcie, na końcu... znów pozostała magia roztoczona gdzieś w mojej głowie. Może nieco mniej czarowna, ale jednak jest. Pozdrawiam :)
UsuńPrzeczytałam Twoją recenzję i teraz nie mam wyboru, muszę sprawdzić jaką nić ja uzbieram przy zakończeniu! Muszę tę książkę przeczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :) Mam nadzieję, że i Twój kłębek okaże się może nieco inny, może niekoniecznie tak doskonały w owalu, może ciut odbiegający od pozostałych... ale nadal pełen ciepła, które długo nie pozwala wypuścić go z dłoni. Wspaniałej lektury życzę :)
UsuńNiedawno skończyłam czytać "Rdzę", moją pierwszą książkę spod pióra Małeckiego i ojejku... To było tak dobre! Po tę książkę też z pewnością sięgnę, prędzej czy później.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
I to wcale nie musi być wcześniej... Jego książki są jak desery, które rekompensują codzienną szarość, pozbawioną emocji, współczucia, empatii. Są jak schronienie dla wierzących w ciepło i piękno snucia opowieści. I choć sporo w nich trudu, bólu, czasem śmierci, to mimo wszystko płynie się nimi z głową pełną myśli o wierze i ideałach. każda chwila jest na nie dobra, nawet ta późniejsza, deserowa. Pozdrawiam ciepło :)
Usuń